Było z nami źle, ale zamknęliśmy Gahana na klucz i zmiękł - mówią "Przekrojowi" legendy lat 80., muzycy Depeche Mode.
Przekrój - Czwartek, 13 października 2005
Chyba nie zaczniesz znowu ubierać się w spódnice, prawda? - zapytał z
niepokojem w głosie Dave Gahan, gdy odkrył, że jego kolega z zespołu
Martin Gore na nowo maluje paznokcie czarnym lakierem. Zupełnie jak za
dawnych lat, w czasach największej świetności zespołu.
Gdy nawet najwięksi fani Brytyjczyków stracili nadzieję na
pojednanie swoich idoli, ci czteroletnie milczenie przerywają w stylu
godnym legendy z 25-letnim scenicznym stażem. "Comeback roku!" -
krzyczą zgodnie ci, którzy słyszeli "Playing The Angel", nowy album
Depeche Mode. Takiego entuzjazmu Gahan, Gore i Andrew Fletcher nie
budzili od 15 lat.
Kryzys był o włos
Mało brakowało, a Depeche Mode nie doczekaliby przypadającej w
tym roku 25. rocznicy swego fonograficznego debiutu. Nad grupą, która
nieraz już wychodziła z opresji, a piekło zna jak własną kieszeń, przed
dwoma laty zawisło widmo definitywnego rozpadu. Ikonę neurotyków miały
ukrzyżować artystyczne ambicje Dave'a Gahana - frontmana i mrocznej
wizytówki zespołu, ale w rzeczywistości tylko wokalnego narzędzia w
rękach Gore'a, naczelnego kompozytora DM. - Nie wiem, czy jeszcze
nagramy coś razem - groził Gahan, wydając solowy album "Paper
Monsters". - Nie chcę być dłużej marionetką w rękach innych.
- Zamknęliśmy Dave'a na klucz, dopóki nie zmiękł - żartują
dziś w rozmowie z "Przekrojem" Gore i Fletcher. W istocie Martin
zastosował inny sposób - po raz pierwszy w historii dopuścił wokalistę
do prac nad albumem. Spod ręki Gahana wyszły trzy kompozycje: "Suffer
Well", "I Want It All" i "Nothing's Impossible". - Odkąd Dave
zaangażował się aktywnie w proces twórczy, atmosfera podczas nagrywania
płyty zmieniła się na korzyść - wspomina blondwłosy "dyrygent"
formacji. 11 nowych piosenek nagrali w pięć tygodni. Gore żartuje, że
jak dla nich to rekord świata.
Znów będą mówić
Gdy na niecałe dwa miesiące przed premierą "Playing The Angel" Depeche
Mode spotykają się z dziennikarzami w londyńskim hotelu na Charlotte
Street, po kryzysie w ich szeregach nie ma śladu. - Ostatnie lata na
pewno nie należały do najłatwiejszych. Przez o wiele gorsze rzeczy
przechodziliśmy jednak między albumami "Songs Of Faith And Devotion" i
"Ultra" - opowiada Fletcher, klawiszowiec grupy, jak zwykle elegancko
ubrany w czarny garnitur. On właśnie, spokojny były agent
ubezpieczeniowy, zawsze brał na siebie rolę negocjatora między trudnymi
osobowościami pozostałej dwójki. Zdystansowany wobec rockandrolla
wyznał kiedyś, że jego matka umiera ze strachu, gdy wraz z Dave'em i
Martinem wyruszają w tournée.
Choć na zewnątrz upał, Gore dzielnie chowa się pod grubą
wełnianą czapką. Ukradkiem zerkam na jego paznokcie - umalowane! - Znów
będą mówić, że wyglądamy jak geje - przypominam sobie niedawne słowa
Gahana.
Dwa momenty
"Jakże słodkie byłoby życie, gdybym uwolnił się od grzesznika,
który we mnie siedzi" - śpiewa Dave w piosence "The Sinner In Me" z
nowego albumu. Tekst wprawdzie napisał Martin, ale dopiero w ustach
Gahana słowa te nabierają właściwego znaczenia. Wokalista dwukrotnie
ocierał się o śmierć. W maju 1996 roku w pokoju hotelowym w Los Angeles
przedawkował heroinę i kokainę. - Nie widziałem żadnych białych świateł
czy świętego Piotra. Otaczała mnie kompletna ciemność - opowiadał o
stanie śmierci klinicznej, w którym znalazł się na dwie minuty. Niecały
rok wcześniej cudem przeżył nieudaną próbę samobójczą.
Niełatwo namówić Gore'a i Fletchera na wspomnienia o ciemnej stronie
ich kariery. - Pamiętam dwa szczególnie ciężkie momenty, w których losy
zespołu wisiały na włosku - z niechęcią odzywa się Martin. - Raz w
naszą przyszłość zwątpiłem podczas sesji nagraniowej do płyty "Ultra".
Dave był wówczas w fatalnej formie. Wyglądał naprawdę źle, nie był w
stanie śpiewać. "Jeśli w ogóle skończymy ten album, na pewno nie wydamy
go jako Depeche Mode" - usłyszał ode mnie nasz ówczesny producent.
Drugie załamanie dopadło Gore'a przed 10 laty, gdy wracał ze
spotkania, podczas którego Alan Wilder, do 1995 roku czwarty z członków
oryginalnego składu zespołu, nieoczekiwanie poinformował kolegów, że
opuszcza szeregi Depeche Mode.
Najbliżej do U2
Ćwierć wieku w ciągłym blasku jupiterów nieuchronnie zbliża Depeche
Mode ku wygodnej kanapie, na której już lata temu usadowili się U2.
Jest jednak zasadnicza różnica między statusem zespołu Bono i Gore'a -
Depeche Mode nigdy otwarcie nie angażowali się w politykę czy sprawy
społeczne. - Wszyscy interesujemy się polityką, ale każdy z nas
reprezentuje inne poglądy - tłumaczy Fletcher. Gdy pada pytanie o ideę
Live 8, Gore próbuje wybrnąć z sytuacji dyplomatycznie, choć z chłodem.
- Gdy odbywało się Live 8, byliśmy pochłonięci studyjną obróbką naszej
nowej płyty.
Tak jak nie znamy ich preferencji politycznych, niewiele wiemy
również o życiu prywatnym: jak mieszkają, jak spędzają wolny czas, na
co najchętniej wydają zarobione pieniądze. Odkąd Gahan wyrwał się z
objęć heroiny, bulwarowa prasa zdaje się nie zwracać na Brytyjczyków
uwagi. A nawet gdyby chciała, zadanie miałaby utrudnione, bo już przed
laty wszyscy trzej zaszyli się w Ameryce. - Ku naszemu zadowoleniu
zainteresowanie brukowców przeniosło się na innych - mówi Martin.
Pytany o chęć powrotu do Europy, niespodziewanie jednak ujawnia
osobiste tajemnice: jest w trakcie rozwodu i ze względu na trójkę
dzieci wyklucza wyprowadzkę z Santa Barbara w Kalifornii. Nie ukrywa
również, że jego rozwód odcisnął silne piętno na piosenkach z "Playing
The Angel". Szczególnie na singlowej "Precious": "Wszystko się psuje,
ulega zniszczeniu / Myślałem, że daliśmy radę to przetrwać, ale pewnych
słów nie sposób wypowiedzieć".
Czarny Rój
Zaczynali jako przedstawiciele popularnej na początku lat 80.
sceny new romantic. W latach 90. zwrócili się ku gitarowej estetyce,
ale teraz znów grają jak w złotych latach. Zresztą na fali renesansu
popularności mody z lat 80. w tanecznych klubach na nowo królują
brzmienia elektro z Depeche Mode (nazwę oznaczającą "szybką modę"
wzięli z tytułu francuskiego żurnala) jako głównym punktem odniesienia
i symbolem wracającej mody na lata 80.
Z Polski, która do Depeche Mode żywi szczególną sympatię, moda
na ich muzykę nigdy nie zniknęła. W sierpniu bieżącego roku świat
obiegła informacja o aresztowaniu 24-latka z Kielc oskarżonego o
kradzież pliku z singlem "Precious". Polski fan miał złamać
zabezpieczenia na serwerze producenta teledysku do utworu, a potem
puścić tenże w internetowy obieg. Wydawca zespołu oszacował straty na
130 tysięcy funtów, ale policyjni informatycy potwierdzili zeznania
fana - nie ukradł pliku, tylko rozpowszechnił informację o tym, skąd
można go pobrać. Skutek był jednak taki, że w obawie przed piratami
promocyjne egzemplarze nowego albumu muzycy zamaskowali nazwą fikcyjnej
formacji Black Swarm. Owym Czarnym Rojem Dave, Martin i Andrew nazywają
grupę swoich najbardziej zagorzałych fanów.
- Przerażają mnie małżeństwa naszych fanów sprzed 20 lat,
które ubierają swoje dzieci na moje podobieństwo. To chore - wyznał
niedawno Gahan na łamach brytyjskiej prasy.
Czarny Rój zbierze się też podczas przyszłorocznej, trzeciej wizyty
Depeche Mode w Polsce. 14 marca 2006 roku zespół zagra w katowickim
Spodku. Biletów na koncert już nie ma. Jak wszędzie, gdzie będą
promować "Playing The Angel", rozeszły się w kilka godzin.
Bartek Winczewski
Premiera nowej płyty Depeche Mode "Playing The Angel" 17 października 2005.
|