Koło Fortuny

Płytą "Paper Monster" udowodnił, że nie rzucał słów na wiatr...
Depeche Mode jest jedynym zespołem, który stworzył własną subkulturę. Nie udało się to innym, o wiele bardziej przecież popularnym wykonawcom. Ani Beatlesi, ani Queen, ani nawet sam Król Rock`n`Rolla Elvis Presley nie zjednali sobie fanów, którzy potrafili się tak zorganizować, wręcz sformalizować. A wszystko po to, żeby całemu światu głosić wielkość swoich idoli. Kiedyś czwórki, teraz trójki niepozornych facetów z niewielkiego Brytyjskiego miasteczka Basildon.
Kilka razy wydawało się, że historia zespołu po prostu dobiega końca. Po raz pierwszy, kiedy kilkanaście lat temu odszedł Vince Clark, niekwestionowany lider i mózg grupy. Okazało się, że bardzo młodym artystom chyba brakuje siły i determinacji, żeby kontynuować to, co wspólnie, z Clarkiem rozpoczęli. Dlaczego kontynuowali? Nawet sami nie są w stanie odpowiedzieć na to pytanie, ale w tej chwili dziękuje im za to kilka milionów fanów na całym świecie.
Kolejny poważny kryzys to już lata 90. Związany jest z najbardziej chyba charyzmatyczną postacią w zespole, wokalistą Davem Gahanem. Najpierw rozpadło się jego małżeństwo. Na parę lat zniknął ze sceny zupełnie. Pogłoski były różne: że ma dosyć kolegów z zespołu i postanawia odejść, że ma problemy z alkoholem (do dziś twierdzi, że jeden z jego ulubionych napojów to wódka), że ma problemy z narkotykami (po przedawkowaniu heroiny przez chwilę znajdował się w stanie śmierci klinicznej), że jest nosicielem wirusa HIV (schudł, zapuścił włosy, nie dbał o wygląd tak, jak wcześniej). Ile w tym wszystkim jest prawdy, a ile plotki? Do końca nie wiadomo, ale problemy były i dlatego z wielka ulga wszyscy przyjęli pojawienie się´ w 1993 roku płyty "Songs Of Faith And Devotion".
No, ale wtedy tak naprawdę nikt nie wiedział, jak po tym kryzysie ich idol poradzi sobie z obciążeniami wynikającymi z zapowiadanej gigantycznej trasy koncertowej. Pierwsze występy rozwiały wątpliwości, jednak tylko częściowo. Wszyscy widzieli, ˝e Dave bardzo się męczy, poci, chudnie... Co było budujące, głos i poczucie humoru zostało to samo. I z każdym miesiącem było już coraz lepiej.
Czas na dziesięcioletni przeskok w życiorysie. Nie dlatego, że w ostatniej dekadzie nic ciekawego się nie działo. Wręcz przeciwnie - zespół dojrzał, nieprawdopodobnie poprawił brzmienie, już teraz niepodobne do prostych elektronicznych akordów z początku kariery. Ostatnie dziesięć lat to także dwie świetne płyty i setki bardzo udanych koncertów - w tym polskie wydarzenie bez precedensu - występ dla kilkunastu tysięcy fanów na warszawskim Służewcu.
Skąd, zatem ten przeskok? David Gahan, wychodząc z narkotykowego nałogu zajął się wieloma rzeczami, których wcześniej nie robił, które go prawie nie obchodziły. Miał coraz większy wpływ na muzykę i teksty zespołu. To zaowocowało całkiem niedawno, kiedy światło dzienne ujrzała solowa płyta, Gahana "Paper Monster". Okazało się, że to kompletny artysta, który ma do zaproponowania coś od siebie, a nie jest tylko kółkiem w sprawnie działającej maszynie, która nazywa się Depeche Mode.
A kompleks braku własnej twórczości mógł, Dave Gahan mieć. W końcu każdy z jego kolegów z zespołu coś tam robił, szczególnie w okresie, kiedy DM było bliskie rozpadu. Szczególnie udane były solowe próby Martina Gore`a, drugiego pod względem popularności członka zespołu.
- Nigdy ze sobą nie konkurowaliśmy, to bzdury, ale czas, który ja straciłem na heroinę, Martin ciężko przepracował i to przyniosło w efekcie dobre płyty, które chciał mieć nie tylko każdy fan Depeche Mode - powiedział niedawno dla jednego z internetowych portali świeżo upieczony "solista", Gahan. - Ja też tak chcę.
 

 
© BEYOND words 2003 - 2005