Gdy w lutym 1981 r. ukazał się na rynku brytyjskim pierwszy singiel "Dreaming Of Me", sygnowany przez DEPECHE MODE mało kto przypuszczał, że w ten sposób otwiera się jeden z ciekawszych rozdziałów współczesnego pop-rocka. Potwierdza to jednak obecna pozycja zespołu na euro-amerykańskim rynku, a także sympatia, jaką co najmniej od 7 lat darzą go... polscy melomani!
Zaczęto się jak zwykle "niewinnie", jak zwykle przypadkiem. Jak wspomina dziś wokalista Dave Gahan, spotkali się przez przypadek na próbie w Londynie, by zacząć występy w Crocs w Rayleigh, gdzie grał wówczas także CULTURE CLUB i już po pierwszym występie znaleźli swego "męża opatrznościowego". Był nim Daniel Miller, producent nagrań, który wkrótce doprowadził do wydania debiutanckiego i następnych singli.
Martin Gore i Andy Fletcher dojrzewali wraz z powstającą wówczas muzyka. Tak jak zawsze 3-4 lata wcześniej słuchali The DAM-NED czy SEX PISTOLS, tak wkrótce wybrali odmienna drogę, prowadzącą wprost w objęcia terminu. "modern romance", który z czasem ustąpił określeniu techno- lub electro-pop. Nie chodzi wszakże o etykietki, jest to określenie charakteru muzyki, w której ogromna rolę spełniało brzmienie syntezatorów, wykorzystywanych jednak inaczej niż w monumentalnym rocku, czy muzyce elektronicznej.
Łagodne, pastelowe odcienie, najczęściej molowa tonacja, więcej syntezatorowego rytmu, a jednocześnie mocno balladowy charakter kompozycji to dominanty późniejszego stylu DEPECHE MODE, zauważalne już na debiutanckim longplayu "Speak and Speel". wydanym przez "Mute Records" w tym samym 1981 roku.
Utwory grupy zaczynają się pojawiać coraz wyżej na listach, z pierwszego okresu działalności najwyżej wędruje singiel z "See You" (6 pozycja), coraz przychylniejszy jest ton recenzji w "New Musical Express", "Sound's". "Melody Maker". "Smash Hits".
Krytycy poczynają dostrzegać elegancję brzmienia, nie przypadkowość konstrukcji utworów i całych płyt, utwierdza ich w tym przekonaniu następny LP - "A Broken Frome". Kolejnym pozytywnym przełomem staje się przyjście Alana Wildtra: już w komplecie wydają "Get The Balance Right" i znakomity LP "Construction Time Again". z zagadkowym "kowalem swego losu" na okładce. Zaczyna się okres efektownych koncertów, zagranicznych wyjazdów, sukcesów w prestiżowych plebiscytach... Czy mógł o tym marzyć Dave Gahan - niesforny "uczeń" wielkich buntowników rocka? Nawet odejście Vince'a Clarka "nie burzy tej sielanki-fani pozostają im wierni... Okres burzy i naporu" to dla DEPECHE MODE zwłaszcza ich nojwiększy przebój "People Are People", którego przesłanie nie sprowadza się tylko do banalnej tytułowej obserwacji, poetyckie teksty nie uciekają od problemów dnia codziennego: zagrożenia terroryzmem, bezrobocia, głodu, a nade wszystko samotności wśród tłumu, alienacji u schyłku XX wieku. Zarówno ta piosenka jak i "Master and Servant", spopularyzowane głownie za pomocą atrakcyjnych teledysków. Stały się również podwalinami popularności kwartetu w naszym kraju.
Ugruntowało ja wydanie przez "Tonpress" jak dotąd aż trzech płyt: przekrojowego "The Singles 81-85", maksi-singla "Stripped". który nazwałbym raczej mini-longplay'em, z uwagi na zawartość aż pięciu utworów i "Black Celebration" - bodaj najważniejszej, najbardziej dojrzałej w ich dotychczasowym dorobku. Poza tytułowym utworem uwagę zwraca zwłaszcza przebój wszystkich poważnych list - "A Question Of Time" oraz "Dressed In Black", typowe utwory dość poważnego, a przecież nie pozbawionego nadziei "sophisticated rocka".
A przecież oni wcale nie są tacy smutni, na jakich wyglądają! - chciałoby się zakrzyknąć, słuchając ich muzyki, tłumacząc teksty, obserwując teledyski i koncerty. Żaden z nich, mimo ugruntowanej pozycji, milionerskich dochodów i światowej sławy nie przekroczył jeszcze trzydziestki! Potrafią cieszyć się życiem, korzystać z luksusów cywilizacji, a przede wszystkim - od 6 lat są razem, wzajemnie się inspirują. Unikają estradowej pozy, sztucznego kreowania image'u. Może wiośnie za to najbardziej - za naturalność i stylistyczny szyk - są lubiani pod każda szerokością geograficzna. Mamy prawo przypuszczać, że mimo konkurencji jeszcze młodszych - PET SHOP BOYS. BROS, JOHNNY HATES JAZZ - pozostaną sobą i dostarcza nam jeszcze niejednej melodyjnej niespodzianki!
Artykuł pochodzi z jednego z polskich magazynów muzycznych z 1986 roku.
|