(1981) Najwcześniejsza wzmianka o Depeche Mode

Wpród wielu zespołów biorących udział w konkursie Cabaret Futura pojawiła się ostatnio młoda grupa - Depeche Mode, pochodząca z Basildon w hrabstwie Essex. Wyglądający na grupę przestraszonych czternastolatków, choć twierdzili, że mają więcej niż 18, zespół składa się z wokalisty Dave'a Gahana (małe zdjęcie) i trzech muzyków grających na syn- tezatorach : Vince'a Clarka i Martina Gore'a (duże zdjęcie, pierwszy z lewej, drugi z prawej) oraz Andrew Fletchera. Dzięki swemu image scenowemu stojącemu na pograniczu Blitz Kids, elektronicznej muzyce jaką grają i oczywistemu smakowi w doborze charakteryzacji i strojów, Depeche Mode przyćmiło swym blaskiem wiele bardziej znanych zespołów dzięki swej zdolnopci do pisania WSPANIAŁYCH MELODII - będących skrzyżowaniem błyskotliwego syntety- cznego popu Silicon Teens i bardziej poważnych osobistych piosenek/opowiepci zespołów Foxx, czy Numan...

Dwa z tych klejnotów zostały przeniesione na winylowy krążek. Polecamy po prostu piękny singiel "Dreaming Of Me"/"Ice Machine" (wydany przez Mute) absolutnie każdemu. Gustowny i melodyjny, nadający się do tańca i inteligentny, zasługuje na to, by być bezwzględnie wielki. Kupcie go !


(1981) First ever mention in Smash Hits ! - Orginal

AMONG THE other contenders at the Cabaret Futura recently have been a young Basildon (Essex) band called Depeche Mode. Looking scarcely a day over 14 but claiming to be 18 plus, the band consist of vocalist Dave Gahan (insert) and three synthesiser players: Vince Clarke and Martin Gore (pictured below, left and right) plus Andrew Fletcher. On the fringes of the Blitz Kids scene by virtue of their electronic music and evident taste for make up and flash clothes, Depeche Mode in fact far outshine many a better known name by virtue of their ability to write GREAT TUNES and treat them right - like a cross between the bright synthetic pop of The Silicon Teens and the more weighty personal song/stories of Foxx, Numan etc.
Two of these gems have now been committed to vinyl and the simply wonderful "Dreaming Of Me"/"Ice Machine" (Mute) is unreservedly recommended to absolutely everybody. Tasteful and tuneful, danceable and intelligent, it deserves to be utterly huge. Buy it! (Contact:SAE to 16 Decoy Avenue, London NW11.)



(1981) Druga wzmianka w Smash Hits

"Po prostu spodobało nam się brzmienie słów 'Depeche Mode' - nie było ważne co one oznaczają." Tak zespół opisuje w jaki sposób zaadoptowali dla siebie nazwę (dosłowanie "szybka moda") (myślałem że to znaczy "Modna ryba" - przyp. red.) z francuskiego magazynu, ale pod pewnymi względami nazwa ta trafnie podsumowuje zespół.

Depeche Mode istnieje nieco ponad rok, założona początkowo przez mieszkających w Basildon szkolnych kolegów Martina Gore'a Andrew Fletchera oraz autora piosenek ex-mieszkańca wsi (!) Vince'a Clarke'a. Wokalista Dave Gahan dołączył do grupy później, po przesłuchaniach i uzupełnił poprzedni skład zespołu.

Wtedy zespół używał jeszcze konwencjonalnych instrumentów, ale zarzucili je dość szybko, bo jak stwierdził Vince zespołowi "przejadły się takie klasyczne dźwięki, nie byli w stanie tworzyć interesującej muzyki". Zaintrygowani syntezatorem posiadanym przez Martina, postanowili zmienić instrumentarium na całkowicie elektroniczne.

Ta zmiana przyciągnęła uwagę Daniela Millera, szefa Mute Records, najważniejszej w kraju firmy nagraniowej zajmującej się muzyką elektroniczną, gdzie nagrywali już Silicon Teens i Fad Gadget. Wynikiem tego zainteresowania był doskonały singiel "Dreaming of me", który krążył w okolicach pierwszej czterdziestki listy najlepiej sprzedających się singli przez kilka ostatnich tygodni.

Poza singlem, zespół nagrał piosenkę "Photographic", która dołączona była do futurystycznej kompilacji "Some Bizzare", ale pomimo tego, że Dave towarzyszył kiedyś regularnie futurystycznemu zespołowi Blitz, grupa chce zapomnieć o powiązaniach z tym nurtem. Obecnie stonowali styl charakteryzacji i zrezygnowali z przeładowanych ozdobami ubiorów. Futuryzm uważają za sztuczną twórczość, a jest to wizerunek grupy, którym nie chcieliby być obarczeni na całe życie.

"To jest teraz modne," - mówi Vince - "Tak przyjęło się mówić, ot co."

"Tylko dlatego, że używamy syntezatorów," - dodaje Dave - "zostaliśmy sklasyfikowani jako zespół futurystyczny. Nasza muzyka nie jest futurystyczna. Vince pisze piosenki pop."

W Depeche Mode są całkiem szczęśliwi, jeśli określa się ich mocną, nieskomplikowaną i bardzo melodyczną muzykę jako "pop", określenie, pod którym może kryć się bardzo wiele. "Miła" i "Radosna" - to inne słowa, jakich używają mówiąc o swojej muzyce.

"Nie jest poważna," - zgadza się Vince - "Ale to własnie jest w niej całkiem fajne."

W ich utworach nie ma wiele przekazów. Andrew twierdzi, że muzyka jest ważniejsza od słów, podczas gdy Vince przyznaje, że przy pisaniu tekstów interesuje go bardziej "brzmienie słów, aniżeli ich znaczenie."


(1981) Second ever mention in Smash Hits ! - Orginal

Words : Ian Cranna

"WE JUST liked the sound of 'Depeche Mode' - it has no meaning at all." That's how the band describe the way they came to adopt their name (literally "hurried fashion") (I thought it meant Fashion-conscious fish - Ed.) from a French magazine, but in some ways it also neatly sums up the band themselves.
Depeche Mode have been in existence for just over a year now, formed initially by Basildon school pals Martin Gore and Andrew Fletcher with songwriter and ex-folkie(!) Vince Clarke. Vocalist Dave Gahan arrived later after auditions and completed the present line up.
Around this time the band were still using conventional instruments but these were abandoned, according to Vince because the band were "fed up with the sounds, or their inability to create interesting sounds." Intrigued by a synthesiser which Martin had acquired, they opted instead for all- synthesiser instrumentation.
This in turn attracted the interest of Daniel Miller, head of Mute Records, this country's most important electronic label and already the home of The Silicon Teens and Fad Gadget. The outcome of Daniel's interest was the excellent "Dreaming of me" which has been hovering outside the Top Forty for the past few weeks.
Apart from the single, the band have also contributed "Photographic" to the recent "Some Bizzare" futurist compilation but, despite the fact that Dave was once a regular Blitz attender, it's a connection which the band are keen to play down. Already their own use of make-up and flamboyant clothes has been toned down. They view futurism as an artificial creation and it's not an image they want to be saddlet with for life. "It's just a fashion," says Vince. "It's a word that's caught on, that's all." "Just because we use synthesisers," echoes Dave, "we get classed as a futurist band. Our music's not futurist. Vince just writes pop songs." In fact Depeche Mode are quite happy to describe their tight, uncompli- cated and very melodic sound as "pop", something they see as covering lots of fields. "Nice" and "Happy" are other words they use when talking about their music.
"It's not serious," Vince agrees. "That's quite good in itself." Nor are there any messages coming over in the lyrics. Andrew maintains that the music is more important than the words while Vince admits that his main interest in the lyrics is in "the sound of words rather than the meaning."
Which is where we came in, is it not?



(1983) Depeche Mode - "Construction Time Again"

Wydanie w sierpniu 1983 roku albumu "Constuction Time Again" okazało się okazało się punktem zwrotnym w karierze kwartetu z Basildon w hrabstwie Essex. Koncepcja płyt. problematyka uchwycona w tekstach i sposób traktowania tworzywa muzycznego przyjęto jako inspirując odstępstwo od reguł obowiązujących w nurcie zwanym electro-pop, adresowanym głównie do amatorów tańca. W przeciwieństwie na przykład do niezwykle popularnego, lecz w sumie błahego "Rio" grupy Duran Duran, propozycja Depeche Mode jest nieporównanie lepiej przemyślana, bardziej konsekwentna i ambitna. Pierwszy utwór, "Love In Itself" przynosi jak gdyby pożegnanie z młodzieńczymi ideałami, wiarą w miłość jako remedium na wszystkie troski i zmartwienia; sumujący, a zarazem kończący płytę "And Then..." jest już dobitnie wyartykułowanym wezwaniem do zjednoczenia się ludzi do czynu, w duch wywodzącej się z XIX wiecznej poezji socjalistycznej Williama Morrisa. Dave Gahan śpiewa "Weźmy mapę świata, podżyjmy ją na strzępy, by wszyscy chłopcy i dziewczęta zobaczyli jaki to łatwe (...) Weźmy cały świat, góry i piaski; nich wszyscy chłopcy i dziewczęta kształtują go w swoich rękach." Fotografia na kopercie przedstawia półnagiego robotnika w fartuchu, rozbijającego młotem górę. Alan Wilder: "Ogólnie rzecz biorąc, album składa się ku ideom socjalistycznym, a Robotnik to ilustruje - jest oczywistym, zrozumiałym dla wszystkich symbolem socjalizmu. Patrząc na tego właśnie człowieka pozwalającego górę, od razu przychodzi na myśl, iż on jej przecież nie niszczy. Ponieważ jest robotnikiem, będzie ją przebudowywał - jego działanie ma charakter pozytywny. Taki też miało być przesłanie płyty - pozytywne, dlatego zatytułowaliśmy ją czas budowy, a nie czas niszczenia."
"Consruction Time Again" piętnuje zło - chciwość międzynarodowych monopoli ("Everything Counnts"), zagrożenie wojną ("Two Minute Warning") dewastację środowiska naturalnego ("Landscape Is Changing") - na pierwszy plan wysuwa się etos wspólnej, solidarnej pracy, najpełniej wyrażony w stylizowanym na work song doby elektronicznej "Pipeline". Treści płyty podporządkowana została muzyka - cechuje ją oszczędność w dozowaniu elektronicznych efektów i melodyczna klarowność, rezygnacja z błyskotliwych popisów instrumentalnych i odstąpienie od motorycznej, dyskotekowej rytmiczności (tylko wydane na singlach "Everything Counts" i "Love In Itself" stanowią wyjątek - ukłon w stronę gatunkowych kanonów i list przebojów).
Podkreślam tutaj ową, nazwijmy to, lewicowość ostatnich poczynań Depeche Mode, gdyż w głównym nurcie muzyki popularnej, preferującej romantyczność i ucieczkę od rzeczywistości, była ona raczej dotąd niemile widziana. Tym niemniej interesujące jest, iż podobnie ryzykowne posunięcie przyniosło zespołowi największy w jego historii sukces rynkowy.
Dave Gahan: "Martin (Gore), Andy (Fletcher) i ja pochodzimy ze środowiska robotniczego i nasze teksty zaczynają to odzwierciedlać." Prawdą jest jednak, że metamorfoza Depeche Mode mogła się dokonać po odejściu Vince'a Clarke'a na przełomie lat 1981 i 1982, Clarke - który wraz z Alison Moyet założył wkrótce duet Yozoo - był wiodącą postacią w zespole, twórcą jego wczesnego repertuaru, zarejestrowanego na albumie "Speak & Spell" (październik 1981). Nie wnosił on nic nowego do gatunku zapoczątkowanego przez Ultravox i Gary'ego Numana, ujął natomiast krytyków błyskotliwie zaaranżowanymi, chwytliwymi melodiami, bezpretensjonalnością oraz emanującą z tekstów radością i młodzieńczą niewinnością. W tym kontekście wspomniany już "Love In Itself " z "Construction Time Again" odczytać także należy jako rozrachunek z własną przeszłością. Clake'a zastąpił Alan Wilder, natomiast Gore przejął kierownictwo muzyczne i obowiązki kompozytora i autora tekstów. Napisane przezeń i wydane na singlach "Meanning Of Love" i "Leave In Silence" przyniosły obietnicę przemian - jeszcze niezbyt radykalnych, choć zauważalnych. potwierdził to wydany we wrześniu 1982 roku "A broken Frame" - kolekcja piosenek utrzymanych w ciemniejszych barwach, koncentrujących się głównie na frustracjach okresu dojrzewania i wchodzenia w dorosłe życie, ale i dotykających niekiedy nieśmiało poważniejszych kwestii praw i obowiązków człowieka uwikłanego w codzienne życie. Okres przejściowy zamknęła płyta z kompozycją "Get The Balance Right" (styczeń 1983) - nowy "zaangażowany" etap otworzył zaś singiel "Everytching Counts" poprzedzający trzeci album "Construction Time Again".

Historyczna recenzja albumu Depeche Mode "Construction Time Again", jaka ukazała się w MAGAZYNIE MUZYCZNYM w 1983 roku.



(1985) Depeche Mode - "The Singles 81-85"

Operatywność firmy Tonpress zaczyna mnie przerażać. Portfele fanów znajdują się w ciągłym niebezpieczeństwie, a słysząc o kolejnych zakupach licencyjnych lepiej od razu znaleźć sobie dobrze płatną pracę. Najnowsza propozycja Tonpressu przeznaczona jest dla tych, którzy po zeszłorocznym koncercie Depeche Mode nadal "Just Can't Get Enough". W przeciwieństwie do historycznej, już w momencie reedycji, składanki grupy Madness, wybór niezależnej firmy Mute Records zachowuje swoją świeżość i aktualność.

Wydany w ekskluzywny, jak na nasze warunki, sposób katalog 13 jest reprezentatywny nie tyle może dla twórczości, co dla zapisu kariery kwartetu Depeche Mode i pod tym kątem obserwacji brakuje mi tylko jednego starszego przeboju "Meanning Of Love". Przyznam się, że poza jednym wyjątkiem którym jest "It's Called A Heart" słucham reszty z równą przyjemnością .Chronologicznie ułożone piosenki okraszone danymi dyskograficznymi, których nie skąpi nam specjalna pozwalająca nam kolejne etapy kariery kwartetu z prowincjonalnego miasteczka Basildon .Otwierający płytę "Dreaming Of Me" i pierwszy przebój "New Life" pochodzą jeszcze z czasów gdy jego muzykę określano mianem "futurystycznej", co zresztą nigdy chłopcom nie odpowiadało. Odrzucili wówczas propozycję odbycia trasy koncertowej u boku Toyah., bo Andy i Martin nie byli jeszcze przekonani czy powinni rzucić swoje biurowe posady. Zaryzykowali i pomimo ciosu jakim było odejście lidera Vince'a Clarke przetrwali do dzisiaj, a stabilność i popularność grupy, w porównaniu z burzliwymi losami gwiazdek lat 80-tych godna jest uwagi . sam Vince, kiedyś połowa szaleni modnego i obdarzonego błogosławieństwem krytyki duetu Yazoo wylądował obecnie w mało oryginalnym duecie Erasure. Czas pokazuje, że jego starzy koledzy z Depeche Mode mieli znacznie więcej niż on do zaproponowania publiczności .Obok bezpretensjonalnych piosenek typu "See You" są na tej składance także "Everytching counts" czy "Master And Servant", gdzie Depeche Mode wypracował swoisty consensus między interesującym przekazem a atrakcyjnością formy zapewniającą masowość odbioru. Tych którzy wzgardliwie traktują Depeche Mode jako jedną z wielu, tanecznych kapel odsyłam do jej ostatniej płyty "Black Celebration" mającej ponoć niedługo pojawić się na naszym rynku . Boję się tylko, że utrzymując ten ambitniejszy kurs grupa Martina Gore'a może pójść w ślady wspomnianego już Madness, który od momentu tworzenia bardziej wyrafinowanej muzyki zmuszony został do poważniejszego zainteresowania się swoimi sprawami finansowymi .

Na razie kwartet DM nadal zachowuje status "niezależnego", co skutecznie chroni go od problemów jakich dostarczyło grupie Spandau Ballet "czułe" pożegnanie z firmą Chrysllis. Godne podkreślenia jest to, że ani absolutny lider Martin Gore, pochłonięty zresztą bardziej przez wir muzycznego światka Berlina Zachodniego niż Londynu, ani reszta kapeli, nie trafia na czołowe strony gazet typu The Sun czy Daily Mirror, pozostając na marginesie bujnego życia towarzyskiego tuzów muzyki pop. Depeche Mode mieszczą się wprawdzie w klasycznym schemacie "boys from next door" osadzonych oczywiście w realiach lat 80-tych, lecz w przeciwieństwie do innych gwiazd z "Top of the Pops" mają do zaoferowania coś więcej niż strój na weekend.

Recenzja albumu Depeche Mode "The Singles 81-85" (wydanego na licencji MUTE przez rodzimy Tonpress!), jaka ukazała się w magazynie NON STOP w 1985 roku.



(1998) Takich zespołów już nie ma?  "Machina"

Przyjrzyjcie się ścianom bloków i klatek schodowych. Na wielu znajdziecie (być może już wyblakłe, być może pachnące świeżą farbą) napisy: DM. Dlaczego kult Depeche Mode się utrzymał, choć epoka, z której wyrośli, minęła?

Od dwóch miesięcy grają wyprzedaną, światową trasę koncertową. Właśnie wydali dwupłytową składankę singli. Tacy artyści, jak The Smashing Pumkins, The Cure, Apollo 440 czy Rammstein składają im hołd, nagrywając własne wersje ich piosenek. Rok 1998 mogą zaliczyć do lat tłustych. Nie przeżywają jednak renesansu popularności. Nie wychodzą z mroków zapomnienia, by rzucić losowi wyzwanie lub liczyć na jego przychylność - oni nigdy jej nie stracili.

Kiedy Depeche Mode debiutowali na początku lat 80., wydawali się tylko jedną z wielu podobnych do siebie grup szpanerskiego nurtu new romantic. Jako jedyni z tej fali przetrwali, stali się zespołem kultowym, pną się w górę, a za nimi podążają tłumy wiernych od lat fanów i tych, którym podoba się tylko muzyka zespołu. Polska jest główną kwaterą tych pierwszych i to oni podczas wrześniowych koncertów w Wembley Arena machali pod sceną biało-czerwoną flagą.

W kraju nad Wisłą punktem zwrotnym był lipiec 1985 roku, kiedy wokalista Dave Gahan oraz obsługujący elektroniczne instrumenty Martin Gore, Alan Wilder i Andy Fletcher wystąpili na warszawskim Torwarze. Ziarno padło na podatny grunt. Płyty zachodnich wykonawców były towarem luksusowym, w radiu szerzyło się oficjalne piractwo (nadawano całe płyty, dzieląc je tak, by zmieściły się na "dziewięćdziesiątce" lub na "sześćdziesiątce"), koncert zachodnich wykonawców był prawdziwym świętem. Historyczna interpretacja fenomenu będzie taka: część żyjących w PRL-u nastolatków chciała znaleźć sposób na wyrwanie się z oblepiającej szarości i nudy. Chcieli recepty na wyrażenie swojej odmienności. No i znaleźli - muzykę, ale w równym stopniu image czterech chłopaków z Wielkiej Brytanii.

Wydaje się, że na kultowy status DM mają wpływ dwa czynniki. Po pierwsze, depeszowcy są jedyna chyba subkulturą opartą nie na ideologii, ale estetyce. Po drugie, Depeche Mode cały czas są twórczy artystycznie, nieustannie rozwijając swą muzykę. Ich polscy fani, początkowo szpanujący na image DM, rozwijali się duchowo razem z nimi.

Zostać prawdziwym depeszem nie było łatwo. Zanim przyszedł czas na zajęcia intelektualne (np. opanowanie trudnej sztuki przekonywania uczestników każdej balangi, że właśnie teraz muszą wysłuchać 20-minutowego remiksu instrumentala ze strony B singla), trzeba było zadbać o wygląd. Zaczynamy od dołu: martinowskie martensy, czarne albo wiśniowe, najlepiej na grubej podeszwie. Starzy depesze cenią sobie buty z blachą, ale młode pokolenie nie rozumie, jak można zacząć słuchać Depeche Mode przed Violatorem i nie zna starej tradycji. Skarpetki czarne. Konserwatyści twierdzą, że nie należy schodzić z drogi białych dżinsów i czarnego paska. Umiarkowani ewolucjoniści zmienili kolor dżinsów na czarny. Postępowcy zakładają prążkowane spodnie od garnituru. Zdarzają się tacy, którzy zakładają cały garnitur (widzieliśmy na londyńskim koncercie), ale takich można spotkać także w bankowym okienku albo na pogrzebie. Zgódźmy się: na czarny T-shirt albo golf nakłada się tylko czarną, ciężką ramoneskę. Na głowie, oczywiście, "dejwowska szczotka". Będzie ona obowiązywała nawet w latach 90., kiedy Gahan zapuści długie włosy i brodę. Na koniec (takie czasy!) sprawa sprawności fizycznej. W sytuacjach towarzyskich należy popisać się kilkoma figurami dave-dance'u: uderzeniami przedramion przed twarzą, piruetem, kręceniem biodrami czy rzucaniem lassem z prawego nadgarstka.

Początkowo depeszem mógł zostać człowiek z dużą kasą. Niewielu mogło pozwolić sobie na modne skórzane spodnie i kurtkę - nówkę. Z czasem równie ważna stała się fascynacja muzyką, a co ciekawsze, tekstem. Większość ludzi przybyłych do Chorzowa na koncert Stonesów znała tylko refreny. Depesze zaczęli natomiast uważnie wczytywać się w w słowa utworów Gore'a. Potrafią podać kilka interpretacji, nie mówiąc już o znajomości wszystkich wersji tekstów.  

Depeche Mode jest bardzo wygodnym idolem. Umawiamy się z młodą, subtelną poetką (natchnienie czerpie z grobu Morrisona albo z kieszonkowego wydania Poświatowskiej), proszę bardzo: Black Celebration. Znudziły się wiersze i jesteśmy zakochani w oszalałej rockówie: słuchamy w kółko Songs Of Faith And Devotion. Nasza sąsiadka nie jest rockówą, ale rokuje na przyszłość, bo ma dopiero 16 lat i zdjęcie Bartka Wrony nad łóżkiem: podskakujemy przy Speak And Spell.  Jesteśmy wreszcie z prawdziwą, wierzącą i oddaną depeszówą: zmieniamy Music For The Masses na Violatora, a potem Violatora na Music...  

DM są uniwersalni. Gore uspakaja sumienia ludzi, którzy za nic nie przekroczą progu dyskoteki. Połączenie tekstów, które nie mają nic wspólnego z aj law ju i aj hejt ju - chłamem, z muzyką miejscami niemalże taneczną, a już na pewno imprezową sprawia, że nawet nałogowi cmokacze (ich mlaśnięcia słychać najlepiej, kiedy oglądają filmy Greenawaya i inne niezrozumiałe obrazy) bez trudu przełykają ślinę i płyty Depeche Mode. Zaspokojona zostaje potrzeba okazania się ambitnym słuchaczem.    

Polscy depesze stanowią jedną, wielką, zrzeszoną w kilkunastu fanklubach rodzinę. Co chwila (w tym roku było ich już kilka w różnych miastach) organizują kilkutysięczne zloty, wymieniają poglądy i informacje na doskonale opracowanych internetowych witrynach, wydają fanziny. Są sympatyczni. Jeden z badaczy polskich subkultur młodzieżowych napisał, że depesze są jedną z nielicznych grup nieagresywnych. 

Prawdziwy fan nie może nie być na koncercie... Wróć: prawdziwy fan nie może nie uczestniczyć w misterium. Dwudziesto-kilkuletni depesz w swojej relacji (w Internecie) z praskiego koncertu wyznaje, że "podczas Somebody czuł każdy włos na głowie". Dosłownie! Równocześnie całe sprawozdanie jest rzeczowe, niemalże suche, bez cienia egzaltacji.

Nie powiesz, że punki to sexpistolsowcy, a metale to ironmaidenowcy. Depeche Mode są wyjątkiem, ich fani stworzyli odrębną subkulturę. I jest fenomenem, że chór wielbicieli DM nadal gromko ryczy w czasach, gdy możliwość powstania subkultury opartej na fascynacji idolem muzycznym należy do przeszłości.

W listopadowym (11/98)  numerze magazynu Machina ukazał się artykuł autorstwa panów Piotra Kordaszewskiego i Piotra Onikki-Górskiego dotyczący fenomenu i fanów Depeche Mode, między innymi w naszym kraju.



(1998) Depesze znad krawędzi - XL 10/98

DEPECHE MODE to jedyny w świecie zespół, który utowrzył wokół siebie tak trwałą społeczność fanów. Nawet, gdy zespół przez długi czas nie wydaje nowych płyt, depeszowcy organizują zloty sympatyków i własne imprezy dyskotekowe. W Polsce zorganizowane zastępy fanów znajdują się w każdym większym mieście, zaś adresy fanklubów z Chorzowa, Zielonej Góry czy Szczecina można znaleźć na międzynarodowych stronach Internetu. 7 września ukazał się singel "Only When I Lose Myself" pilotujący podwójny album "The Singles 86-98" będący podsumowaniem dwunastoletniego, niezwykle burzliwego etapu działalności Depeche Mode.

Jest styczeń '86. W berlińskim "Hansa Studio" grupa rozpoczyna pracę nad albumem "Black Celebration". Dave Gahan: Ten dość mroczny tytuł wbrew powszechnym sądom, nie ma nic wspólnego z czarną magią - traktuje o tym, że większość ludzi nie ma w życiu czegokolwiek, co mogłaby świętować. Codzinnie idą do pracy, a potem do pubu, by topić swoje smutki. To właśnie o tym jest album - o świętowaniu końca kolejnego czarnego dnia. Płyta osiąga bardzo wysokie notowania w Wielkiej Brytanii, zaś wyraźnie niższe w USA. Właśnie wtedy Anton Corbijn rozpoczyna współpracę z zespołem przy produkcji teledysków. Anton stanie się później współtwórcą sukcesów takich zespołów jak: REM, U2, Nirvana czy Nick Cave & The Bad Seeds, ale to Depeche Mode będzie jego największym osiągnięciem. Jednak początki wcale na to nie wskazywały.

29 marca w Oxfordzie rusza "Celebration Tour". Przez prawie 5 miesięcy DM grają 78 koncertów, z czego 27 w USA i kilka w Japonii, reszta w Europie. Warto zaznaczyć, że jest to końcowa faza konstytułowania się subkultury depeszowców. Sympatycy zespołu istnieli już wprawdzie znacznie wcześniej, ale zewnętrzną wyrazistość (wzorowaną na image'u Davida Gahana) uzyskują w latach 84-85, kiedy to wokalista grupy zaczyna pojawiać się w skórzanych kurtkach i lansować charakterystyczną (wówczas tlenioną) fryzurę. W lutym '87 pod kierownictwem Dave'a Bascombe'a w paryskim "Guillame Tell Studio" rozpoczyna się realizacja "Music For The Masses". Martin Gore: Na tytuł tego albumu wpadłem w sklepie, gdy grzebałem wśród przecenionych płyt z naklejką "Music For Millions". Pomyślałem sobie, że pasowałoby to także do naszego albumu. Lato to czas ostatnich szlifów płyty w "PUK Studio" w Danii. Premiera "MFM" ma miejsce we wrześniu, a w ciągu roku płyta sprzedaje się w dwóch milionach egzemplarzy. W sierpniu wydany zostaje "Never Let Me Down Again". Mart: Kiedyś po koncercie przyszło do mnie dwóch chłopaków i powiedziało, że naprawdę lubią tę piosenkę. Jeden z nich uważał, że jest to hymn gejów, drugi, że narkomanów. Obaj byli nią zafascynowani i to właśnie jest wspaniałe.

Finalny, 101 występ "Concert For The Masses Tour", jaki grupa dała 18 czerwca '88 w "Rose Bowl" w Pasadenie, został zarejestrowany i wydany 10 miesięcy później jako koncertowy album "101". W kwietniu '89 ma premierę film dokumentalny "Depeche Mode 101" ukazujący kulisy trasy koncertowej USA '88. Pewien etap dobiegł końca. Nadchodzi era "Violatora".

Mart: Pomysł na tytuł wpadł nam do głowy w czasie miksowania utworów. Wtedy zorientowaliśmy się, że nagraliśmy album, który w trakcie słuchania aż ściska w gardle...

Pracą nad albumem kieruje Mark "Flood" Ellis, zaś materiał zgrywany jest w Mediolania, Londynie oraz duńskim "PUK Studio". W czasie mediolańskiej sesji nagraniowej w lecie '89 powstaje "Personal Jesus". Mart: Pomysł na te piosenkę wpadł mi do głowy, gdy oglądałem na ekranie rozmaitych tlewizyjnych kaznodziejów. Dave: "Violator" to nasz pierwszy album, na którym każda piosenka jest bardzo dobra, a jednocześnie każda ma inny klimat. Słuchałem tego alumu ze sto razy i wciąż mnie zachwyca. W maju '90 w Pensacoli w USA rusza "World Violation Tour". W grudniu magazyn "Billboard" uznaje DM "Najlepszym Zespołem Nowoczesnego Rocka AD 1990".

Po zakończonej trasie koncertowej Mart i Andy regenerują siły w domowym zaciszu: Mart wraz z żoną, Suzanne, przeprowadza się do wiejskiej posiadłości w hrabstwie Hertfordshire, a Andy i jego małżonka, Grainne, otwierają w londyńskiej dzielnicy St. John's Wood restaurację "Gascoigne" (12 Blenheim Terraca London NW 8). Dave zaś przeprowadza się do Los Angeles. Zostawia żonę, Jo i syna Jacka, by w 1991 poślubić Teresę Conroy, która w krótce okaże się być jego femme fatale. Dave: Połączyła nas hera, a nie miłość. Cały miodowy miesiąc w Las Vegas upłynął nam na ćpaniu. Nawet seks szybko nam się znudził. W tym czasie Gahan fascynuje się grunge'em. Interesuje go twórczość zespołów Jane's Addiction i Rage Against The Machine. Zmienia swój image - zapuszcza włosy, jego ciało pokrywają tatuaże. Kiedy dostaje od Martina materiał przygotowany na "Song Of Faith And Devotion", jest nim zachwycony. Pierwsza sesja ma miejsce w Madrycie w marcu '92. Dave przylatuje z dalekiej Kalifornii, by po raz pierwszy od półtora roku spotkać się z przyjaciółmi. Andy Fletcher: Miał amerykański akcent, długie włosy i wyglądał jak grunge'owiec. Chciał nas zmienić w grupę rockową...

Dave: Zmieniłem się, ale nie rozumiałem tego, dopóki nie stanąłem twarzą w twarz z Alanem, Martem i Fletchem. Widok ich twarzy wstrząsnął mną...

Niestety praca w Madrycie nie układa się. Gahan jest kłótliwy, nie może znaleźć wspólnego języka z kolegami. Dopiero we wrześniu i październiku, kiedy zespół przenosi się do hamburskiego "Chateau du Pape" i londyńskiego "Olimpic Studio", płyta zaczyna przybierać realne kształty. Nad produkcją czuwa ponownie Flood.

Wreszcie pod koniec marca pojawia się album :Songs Of Faith And Devotion" i już w pierwszym tygodniu wchodzi na pierwsze miejsca list przebojów, zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i USA. W ciągu roku sprzedaje się w ponad trzech milionach sztuk.

19 maja w Lille rusza "Devotional Tour" - największy horror w historii grupy. Występy w Kopenhadze, Mediolanie, Lieven i Nowym Orleanie są rejestrowane. Koncertowy "Songs Of Faith And Devotion Live" i film "Devotional" ukazują się w grudniu '93. Show w wykonaniu DM jest imponującą superprodukcją ze wspaniale zaaranżowaną sceną, znakomitą grą świateł i sekwencjami teledyskowymi wyświetlanymi na olbrzymich ekranach. Wycieńczająca trasa daje się muzykom coraz bardziej we znaki. Wprawdzie zabrali ze sobą psychologa, ale jego obecność nie jest wystarczającym antidotum. Mart: To nie dało efektu. Fletch czasem się z nim spotykał, ale my nigdy. Dave również podróżował w towarzystwie. Dave: Na tournee pojechałem ze specjalnie wynajętym dealerem, bo nie było szans, abym wystąpił "na czysto". Dragi i alkohol zamiast śniadania, lunchu, obiadu... Stosunki między członkami grupy pogarszają się. Mają już osobne limuzyny i garderoby. Nocne życie kwitnie w najlepsze. Andy: Gdziekolwiek idziesz, każdy chce z tobąpogadać, zrobić zdjęcie albo gdzieś cię zabrać. Nocą jesteś królem miasta. Mart: Kiedy kończysz koncert, wszystkie drzwi stoją dla ciebie otworem i trudno powiedzieć: "Dziękuję, teraz idę już spać". Libacjom i narkoekscesom nie ma końca. Dave: W Nowym Orleanie pod koniec koncertu nie byłem w stanie wyjść na bis. Mart musiał grać solo, podczas gdy mnie wieziono karetką do szpitala. Przedawkowałem, miałem atak serca. "Devotional Tour" zamkął się bilansem 175 koncertów, które obejrzały ponad dwa miliony fanów. Efektem jest też kompletne wyniszczenie grupy, galopujące narkomania Dave'a, rozstruj nerwowy Andy'ego i Marta. Alan Wilder odejdzie w maju '95 i zajmie się karierą solową. Kryzys osiągnął apogeum.

Po zakończeniu "Devotional Tour" i powrocie do L.A. kryzys psychiczny Gahana nasila się. Dave: Stałem się pieprzonym paranoikiem, cały czas miałem przy sobie "trzydziestkę ósemkę". Bałem się wszystkiego i wszystkich. Czekałem do czwartej rano by sprawdzić skrzynkę pocztową i wtedy, idąc do bramy, z pistoletem w kieszeni, myślałem, że przyjdą, by mnie dostać. Kimkolwiek mieliby być... Teresa odchodzi od Davida a ten po chwili abstynencji wraca do swych nawyków. Po kolejnej rehabilitacji w sierpniu '95 spotyka go kolejne rozczarowanie. Jego dom zostaje doszczętnie splądrowany. Ginie sprzęt studyjny, taśmy z kilkoma autorskimi nagraniami, dwa ulubione Harleye. świat Dave'a jest kompletnie zrujnowany. Pozostawiony sam sobie, decyduje się na samobójstwo. Dave: To było jak wołanie o pomoc. Chciałem, by ktoś mi pomógł, ale nie wiedziałem, jak o to poprosić. Do dramatu dochodzi w hotelu "Sunset Marquis". Dave: "Byłem w połowie rozmowy telefonicznej z mamą. Powiedziałem, by zaczekała... poszedłem do łazienki o i podciąłem sobie żyły. Owinąłem je ręcznikami i wróciłem do telefonu. Powiedziałem: "Mamo, muszę już iść, kocham Cię..." Kiedy się obudziłem, byłem na oddziale psychiatrycznym. Przez chwilę myślałem, że jestem w niebie, czymkolwiek ono jest... Jednak nawet to zdarzenie nie wstrząsa nim wystarczająco, a antidotum na jego problemy może być tylko praca. Tymczasem grupa rozpoczyna nagrania do albumu "Ultra" w nowojorskim "Electric Lady Studio". Dave: Jedyną partią, jaką nagrałem, było :Sister Of Night". Mart: Powiedzieliśmy mu: "Wracaj do L.A. i doprowadź się do porządku. Nagramy to później". Andy: Jeśli Dave nie dałby rady, to musiałby śpiewać Martin, ale chociaż głos Martina jest cudowny, nie jest tak dobry jak głos Dave'a. David wraca do L.A. i ... oddaje się nałogowi. Zaczyna eksperymentować z bardzo niebezpieczną mieszanką heroiny i kokainy zwaną Red Rum. Dave: Było coś magicznego w tamtej nocy 28 maja '96. PAmiętam, że mówiłem do gościa, z którym byłem: "Nie ładuj w to tyle koki..." Obudziłem się w szpitalu, słysząc, jak jeden z lekarzy mówi: "Myślę, że go straciliśmy". Usiadłem i powiedziałem: "Nie, kurwa, nie straciliście mnie". Miałem zatrzymaną akcję serca przez dwie minuty. Praktycznie byłem martwy. Po tych wydarzeniach następuje przełom. Dave: Nagle zacząłem myśleć: "Co ja, kurwa, wyprawiam?1 Umarłem!". Jonathan Kessler, menedżer zespołu dporowadza do spotkania z Bobem Timmonsem, terapeutą Los Angeles Exodus Clinic. Dave: Powiedzieli: "Idziesz na odwyk! Teraz!", odrzekłem: "Kurwa, mowy nie ma", oni na to: "Idziesz!", ja zaś: "Dobra, jutro" - myśląc, że jeszcze pójdę do domu i załaduję. "Nie, teraz!" - słyszę. "A może wieczorem?" - pytam. "Nie!". Mówię im: "Tylko kilka godzin, muszę zadzwonić do mamy". Puścili mnie. Poszedłem do domu, wziąłem swoją ostatnią działkę, miałem ostatnie "party" i zameldowałem się na odwyku. Dave jest "czysty". Pod kierownictwem Tima Simenona w "Abbey Road" w Londynie muzycy kontynuują pracę nad "Ultra".

W sesji brali udział także perkusista Jaki Liebziet (Can), basista Doug Wimbish (Living Colour) oraz gitarzysta B.J. Cole. Mart: Nie ma tu wiodącej koncepcji czy motywu, to kilka utworów traktujących o przeznaczeniu. Andy: Nikt nie spodziewał się naszego powrotu. A my wracamy w stylu lepszym, niż kiedykolwiek. Mart: To prawdopodobnie najmocniejsze brzemienie, jakie kiedykolwiek osiągnęliśmy. Gahan czuje, że "Ultra" powstaje specjalnie dla niego. Dave: "Sister Of Night" to moja ulubiona kompozycja, ale najbardziej innowacyjna jest "Barrel Of A Gun". Mart: To dobrze, że Dave myśli, iż piosenki są napisane specjalnie dla niego. Umożliwi mu to pełne zaangażowanie. Jednak nigdy nie próbuję pisać z perspektywy Dave'a.

14 kwietnia pojawia się "Ultra", która debiutuje w USA na piątym miejscu. W ciągu roku zostanie sprzedana w trzech milionach egzemplarzy. Grupa nie promowała albumu trasą koncertową. Odbyły się jedynie niewielkie jej namiastki w postaci "Ultra Launch Parties" w Londynie i L.A.

W lipcu '98 ukazuje się album "Various Artists For The Masses" będący hołdem złożonym Depeche Mode. Treścią płyty są kompozycje zespołu wykonywane przez innych twórców. Mart: To wielki zaszczyt, gdy ludzie poświęcają czas, by nagrywać twoje utwory. Szczególnie lubię "Enjoy The Silence" w wykonaniu Failure oraz "To Have And To Hold" autorstwa Deftones. Robert Smith (The Cute): Myślę, że DM stworzyli mnóstwo fantastycznych utworów. Mają niepowtarzalny styl. Począwszy od niezwykłych dźwięków, poprzez niesamowite zestawienie lirycznej emocji i muzycznej precyzji, do ich naychmiast rozpoznawalnego image'u. Są unikatową grupą.

Billy Corgan (The Smashing Pumpkins): Zawsze byliśmy fanami DM. Piszą wspaniałe utwory, ale przede wszystkim łączą prawdziwego rockowego ducha z tajemniczością i mrokiem. Jeff Turzo (God Lives Underwater): Gdy ukazał się album "Black Celebration", miałem 15 lat i był to mój "Sgt. Pepper". Florida (Rabbit In The Moon): Gdyby nie było DM, pewnie by nas nie było.

2 września '98 koncertem w Tartu (Estonia) grupa inauguruje trasę "The Singles Tour 86-98". Zagra 46 koncertów w Europie i podobną ilość za Oceanem. Andy: Będzie to taka retrospektywa z największymi przebojami lat 86-98. To będzie świętowanie naszej historii. Dave: Będziemy grali kilka piosenek z "Ultra" i nową piosenkę "Only When I Lose Myself". Jest około 16 piosenek z ostatnich 12 lat, które musimy zagrać. Muzycy zapowoadają pewne zmiany. Dave: Wiele zdarzyło się od naszej ostatniej trasy. Są Spice Girls i inne historie, więc pracowaliśmy naprawdę ciężko. Andy: Skorzystamy z "żywego" perkusisty, Christiana Eignera, który pracował z nami przy "Ultra". Będą też wokaliści i ktoś od syntezatorów. Na klawiszach zagra Peter Gordeno. Po "Devotional..." będą musieli się mieć na baczności. Mart: Mamy zasady, na przykład ja piję tylko dwa dni w tygodniu. A jak oceniają miniony rok? Andy: Cieszę się, że umocniliśmy naszą pozycję i nadal jesteśmy wpływową i popularną grupą. Najważniejsze dla mnie było koncertowanie na "Ultra Launch Parties" w Londynie i L.A. Mart: To był dla nas wspaniały rok. Na "Ultra" zareagowano bardzo pozytywnie. Po czterech latach nieobecności jest nadal mnóstwo ludzi, którzy się nami interesują. Dave: To był bardzo dobry rok. Ponownie fascynowała nas wspólna praca

Magazyn XL (10'98) artukuł poświęcony historii Depeche Mode od roku 1986. Grzegorz Szczepaniak

© BEYOND words 2003 - 2005