Kiedy Depeche Mode zaczynali Dave Gahan był chłopcem. Dzisiaj opuścił swoją młodość, rodzinę, swego syna, ale nie opuścił muzyki. Życie reszty zespołu przycichło. Pół mili od studia w Bammes w południowym Londynie, gdzie DM nagrywają swój dziesiąty album studyjny - krótki, spacer obok drzewa przy którym zmarł Marc Bolan, na dwa tygodnie przed swoimi trzydziestymi urodzinami. W jaki sposób sławny muzyk znosił trudy bycia sławnym po skończeniu lat trzydziestu, można się tylko domyślać, ale dla czterech członków DM ta trzecia dekada była okresem refleksji, zmian i depresji. "Przez ostatnich kilka lat z chłopca stałem się mężczyzną". Dave Gahan będzie udzielał wywiadu przez ponad godzinę, ale przez ten czas niektóre z jego starych wypowiedzi stracą serce i będą puste jak naświetlona klisza. Tłumaczy, że przez dwa lata doszło do rozpadu jego małżeństwa, wygląda na to, że sprawiło mu to za dużo bólu. Zrobił dokładnie to samo co jego ojciec zrobił jemu. Odszedł od pięcioletniego syna. Na początku roku ponownie się ożenił. "Nagle byłem zdolny oddychać i przejąć kontrolę" - mówi "to był długi okres, z którego ciągle jeszcze wychodzę, ale nagle pojawiło się mnóstwo perspektyw na to co chciałbym od życia". Większość z przeżyć Dave z tego okresu znalazła wyraz na albumie "Songs Of...", który mamy tutaj przedyskutować. Dave nigdy nie śpiewał z taką mocą i przekonaniem - szczególnie w utworze "Condemnation" ze słowami Martina, niezwykle adekwatnymi do jego sytuacji. Ale główne przesłanie albumu i jego nastrój są pozytywne. Członkowie grupy sprawiają wrażenie jakby borykali się z problemem swojego wieku, a także z faktem wchodzenia zespołu do światowej superligi. Ich ufność znalazła wyraz w użyciu po raz pierwszy w ich historii muzyków sesyjnych, śpiewaków gospel, a nawet orkiestry. Wróćmy jednak do Gahana, teraz z długimi do ramion włosami i bródką, które najlepiej oddają jego determinację.
"Staramy się przenieść ludzi na wyższy poziom, zabrać ich gdzieś, gdzie mogliby się odnaleźć w czymś duchowym, zresztą nazwij to jak chcesz" tłumaczy Dave "wszystko jest teraz w takim smutnym stanie". Zespół rozpoczął prace nad albumem w marcu 1992. Po całorocznym urlopie nalegali, aby udzielać wywiadów osobno, więc trudno było o rzetelny wywiad. Wygląda na to, że powrót zajął grupie o wiele więcej czasu niż zakładali. "To był dla nas trudny album, nie ma co do tego wątpliwości" mówi Wilder. "Fakt, że wzięliśmy sobie urlop od siebie, że zajęliśmy się własnymi sprawami, życiem osobistym, naszymi dziećmi i przenieśliśmy się do różnych części świata - dał nam wszystkim odmienne spojrzenie na to czym grupa była, czym jest i zajęło nam wiele czasu, żeby się do tego przyzwyczaić. Ten stan jest przejściowy, w ciągu dwóch trzech ostatnich miesięcy, związek grupy znów się utrwalił i wzmocnił. Sądzę, że przez dłuższy okres tego roku uwidoczniło się pomiędzy poszczególnymi członkami zespołu". "Różnice" nie zostały szczegółowo omówione, ale nietrudno się domyślić jakie mogą być. Gahan był oczywiście nieszczęśliwy i nie ustatkowany. "Żyjący na walizkach" między L.A. a Londynem, w tym czasie Alan Wilder nagrał swój kolejny album solowy jako RECOIL podczas zeszłorocznego urlopu, więc miał bardzo krótką przerwę w pracy w studio. Fletcher i Gore odkryli blaski i cienie ojcostwa i w przypadku "Fletcha" prowadzenia restauracji jest on teraz wspólnikiem zakładu w St John's Wood w północnym Londynie. Tak więc każdy z nich podążał we własnym kierunku.
"Myślałem o nagraniu następnej solowej płyty - mówi Martin - wtedy narodziła mi się córeczka, to było dla mnie coś nowego, innego, po prostu dawało mi to więcej radości niż praca w studio. Wolałem zająć się córką i bawić SEGA i NINTENDO. Straciłem miesiąc grając w "Sonic The Hedgehog".
Dylemat DM jest więc dokładnie taki sam jak wielu innych zespołów, które przebiły się we wczesnych latach osiemdziesiątych: jak pogodzić karierę z życiem rodzinnym? Dla DURAN DURAN i SPANDAU BALLET odpowiedzią, był rozpad, przez co stały się łatwym łupem dla magazynu "Hallo". Dla MADNESS gdzie sześciu członków ma po dwoje dzieci lub więcej, rozwiązaniem była reforma w działalności grupy, polegająca na regularnych spotkaniach członków grupy i koncertowaniu. Podczas gdy DM są inni. Podczas, gdy ogólnie panuje pogląd, że rock'n'roll'owy tryb życia może zrujnować związki międzyludzkie, oni planują najdłuższe toumee promujące najnowszy album, które ma trwać 18 miesięcy. "Chciałem żyć z dala od rock'n'roll'a - mówi Dave - ale w tej chwili siedzę w nim po moją pieprzoną szyję i zamierzam w nim pozostać. Moja obecna żona zwróci mi to w 100 procentach, nawet jeśli oznaczałoby to, że spędzimy mnóstwo czasu rozdzieleni, to co mamy jest o wiele silniejsze". Również Alan wierzy w swój związek. "Jesteśmy z moją żoną już długi okres czasu i takie zachowanie stało się normalne. Nie wydaje mi się to dziwne, kiedy wyjeżdżam. Chodzi mi o to, że nie ma sytuacji idealnych, nieprawdaż? Na pewno nie będzie mnie niepokoić Cleveland". Determinacja i zaufanie DM przed latami 90-tymi, bez względu na ryzyko utraty domowego ogniska nie jest arogancją (wszyscy wierzą, że rodziny dotrzymają im kroku), ale mamy w sobie coś z zemsty.
Anglia nigdy nie była dla nich miła. Krytycy ciągle wspominali sznurowaną bieliznę i sukienki Gore'a w latach osiemdziesiątych. Ich muzykę odbierano jako "zimną" ponieważ była zimna na jednym czy dwóch albumach. Odnieśli większy sukces w każdym kraju, niż QUEEN odnieśli kiedykolwiek - ale pozostają niekochani i nie uczczeni w domu. Jeden wynik: wygląda na to, że liczy się tylko to, że odnieśli sukces w Ameryce, który rozpoczął się w 1985 dzięki antyrasistowskiemu "People Are People", który dotarł do pierwszej dziesiątki notowań, ale oni nie chcą odnosić sukcesów leżąc w łóżku, wspinając się dzięki MTV "to tak jakby nagle wszyscy cię ograbili" - wzdryga się Fletch. Rozważali nawet zakończenie grania na stadionach i tylko Dave Gahan wydawał się być przeciwny temu. Nagrają jednak swój album, będą grali na żywo te 18 miesięcy i zobaczą co się stanie. "Nie będziemy się pchać na ślepo w byle co. Być może to tylko nasza determinacja, być może musieliśmy być trochę bardziej odważniejsi i mogliśmy mieć hit parę lat temu. Ale w gruncie rzeczy ostrożność to ważna rzecz" - mówi Alan. Jeśli DM przybliżyła do sukcesu ostrożność to ich nagrania i trasy koncertowe były ostrożne. Na singlach poddawali krytyce wiarę w miłosierdzie Boga ("Blasphemous Rumours"), gloryfikację sado-masochizmu ("Master And Servant"), oraz obsesyjną miłość ("Stripped", "Personal Jesus").
Ich piosenki mogą bulwersować, ale mogą poruszać swym pięknem od czasu do czasu i nigdy nie brak w nich współczucia. Martin L. Gore jest mistrzem zmian nastrojów i punktów widzenia. "Sądzę, że zawsze pisałem ładne piosenki. Nawet wtedy gdy zarzucano mi, że jestem w depresji, sądzę, że piosenki zawsze pokazywały światło w końcu tunelu. "Master And Servant" jest tym utworem o którym ludzie myślą, że jest o sadomasochizmie. Jeśli go przeanalizujesz, wcale tak nie jest, piosenka pop ma także szkodliwy format. Jeśli byśmy tylko krzyczeli z jakimiś hasłami w tle, nazwano by nas awangardą, nie poradzilibyśmy sobie z pewnymi rzeczami które robimy". Czy sadomasochizm jest nadal ważny w życiu Martina, czy tylko prowadzi on prowokacyjną grę? "Nie zawsze starałem się pisać z własnego punktu widzenia. Nie widzę żadnej którą napisałem jako perwersyjną, wiesz'' Bardzo podoba mi się sadomasochistyczny image, kluby i takie rzeczy, ale nigdy ich nie gloryfikowałem". Nie wygląda na to, że na nowym albumie znajdzie się wiele rzeczy tego typu. "Och znajdzie jeśli tego szukasz, mieliśmy tutaj kogoś kto pisze naszą biografię i to było naprawdę zabawne bo on cały czas mówi tylko o tych perwersyjnych rzeczach. Zagraliśmy mu cztery czy pięć kawałków i kiedy zaczęliśmy "One Caress" - a to się zaczyna "...well I'm down on my knees again..." (no cóż znów padam na kolana) - wyszedł na szczęście. Gore raczy nas jedną ze swoich nagłych eksplozji śmiechu.
Ze swoją potrzepaną fryzurą, której niewielkie kosmyki wystają spod skórzanego kapelusza, delikatnie zgarbionymi ramionami, w skórzanych spodniach Gore tęsknie spogląda w stronę pubu ze studia w którym rozmawiamy. Martin to dobre towarzystwo. Jakaś dziwna kombinacja między jego zębami i językiem, sprawia że nie wymawia wielu końcówek wyrazów które zaczynają się na "th" lub "sh". Z tuzinem piosenek spod jego pióra powinien zostać okrzyknięty najbardziej "codziennym" tekściarzem dekady, przewyższając Micka Hucknalla i Goerge'a Michaela, lub dłużej, nie jest to coś czym przejmowałby się zbyt długo. "Zostaliśmy zaproszeni na rozdanie nagród Novello i po prostu nie poszliśmy - mówi Martin - to znaczy ceremonia wręczenia nagród. Kto chciałby tam pójść . nie chcę pomniejszać ich wartości, ale jak bardzo są ważne? To żenujące mieć na swojej ścianie złote płyty. To tak jakbyś poszedł i powiedział popatrz jaki jestem ważny"
Doprowadza go do frustracji, choć brytyjscy krytycy przykleili jego muzyce etykietkę, że jest zimna i nieprzerwanie przypominają noszenie damskich strojów. "To był taki krotki okres i taki znikomy. To było całkowite zdmuchnięcie proporcji. Czy żałujesz, że to robiłeś? "No cóż zapewne będę za jakieś cztery lata, kiedy moja córeczka będzie mogła oglądać zdjęcia. Spróbuj to wyjaśnić!". Zgodnie ze swym pozytywnym przesłaniem, nowy album pełen jest nawiązań do religii. W niektórych momentach słowa Martina sprawiły, że Dave brzmi jak szalony, pijany kaznodzieja który głosił: "...friends if you lost your way..." (przyjaciele jeśli zgubicie swoją drogę) w "Get Right With Me", lub deklaruje: "...l have to belive that sin can make a better man..." w "One Caress".
"Zawsze byłem zafascynowany religią - wyjaśnia Gore - właściwie nigdy nie byłem chrześcijaninem, ani nie wyznawałem żadnej konkretnej religii, ale zawsze podobała mi się idea wiary. Na tytuł albumu szukaliśmy czegoś związanego z religią, ale tez jakiejś aluzji, czegoś dwuznacznego. Tytuł ten brzmi bardzo religijnie, ale w tym samym czasie nasuwają się pytania: wiara - w co? Poświęcenie - czemu?"- W przypadku wyznań Gore'a odpowiedzią na pytania może być sex. Nie umniejszając liczby biblijnych nawiązań nowy album jest również przepełniony seksualnym pożądaniem "In Your Room" może być najbardziej zmysłowym kawałkiem w historii grupy.
"Sądzę, że 70% naszych piosenek opowiada o seksie i pieszczotach - mówi Mart - osobiście traktuję sex bardzo poważnie. Wpadam w zdumienie, kiedy rozmawiam z ludźmi, a oni traktują to, jako drugorzędną rzecz w życiu. Dla mnie nie jest to sprawa drugorzędna", kiedy spytasz Gore'a o szczególne znaczenie piosenek, potrząśnie głową i poda przykład Chuck'a Berry, który przyznał się, że napisał swój jedyny utwór "Sweet Sixteen", ponieważ jego wydawca powiedział mu, że jest to większość jego słuchaczy, więc czemu nie napisać o nich? "Dla mnie mogło by jej nie być - śmieje się - nie mogę już jej dłużej słuchać". Twierdzi, że nie ma ulubionych wykonawców, ale lubi posłuchać Leonarda Cohena. "Nie zaskoczy to ludzi, którzy sądzą, że jestem kupcem przeznaczenia, oraz Kurta Weilla, szczególnie kiedy pisał z Bertoldem Brechtem". Gore pisze przeważnie krótkie utwory, "Get Right With Me" jest jego pierwszym dłuższym utworem. Nigdy nie próbuje pisać przebojowych singli (przepadłeś jeśli byś to zrobił) i choć ich szef Mute Daniel Miller będzie ich odwiedzać w czasie nagrywania i doradzać, to ani Gore, ani pozostali członkowie nie ulegną presji ze strony ich firmy płytowej. "Wydaje mi się, że ostatnim razem kiedy to się zdarzyło, była sesja nagraniowa "Stripped" w 1986 kiedy to spędziliśmy trzy tygodnie doskonaląc "But Not Tonight" na stronę B. Straciliśmy tylko czas, bo ich głównym celem było wykorzystanie tego nagrania w filmie pt. "Modem Girls". Przesadzili stracili nasz szacunek i było po wszystkim". W takiej sytuacje irytacje większości zespołów doprowadziłyby do zawieszenia działalności. Należy pamiętać, że w 1986 poza wydarzeniami w Stanach wszystko szło dobrze. Nie byli jednak gwiazdami w USA, oprócz L.A. niegdzie nie byli respektowani. Teraz, w którymkolwiek miast amerykańskich miast organizowany jest koncert, bilety rozchodzą się w ciągu kilku godzin. Ostatnie występy nie tylko były elegancko zaprojektowane, pięknie rozpływały się w kolorach i były bardzo, bardzo głośne Gahan twierdzi, że Bono przyszedł na koncert promujący płytę "Violator" i "skopiował mnóstwo naszych pieprzonych pomysłów", mówił to z lekkim uśmiechem, w którym czai się niechęć, ale nie musi być to wcale dalekie do prawdy W swoich białych Levis'ach, białej koszuli, bliższy jest stylowi Marca Almonda, niż Axla Rose'a. Gahan we własnej o sobie już na początku 1986 roku wprowadził mnóstwo zamieszania i ironizował koncepcję typowego rozrabiającego frontmana, nie nosił wtedy tak typowych dla frontmanów okularów przeciwsłonecznych. "Co masz o co mógłbyś się troszczyć - pyta - jest różnica między przyjdź popatrz jestem Bogiem, a przyjdź i popatrz na mnie a zabawię cię i poczujesz się jakbyś był w domu i pieprzył swoją dziewczynę. Definitywnie zaliczam się do tej drugiej kategorii".
Kiedy Gahan poświęcił się życiu estradowemu i tracił głowę, jego życie prywatne bardzo na tym ucierpiało. Trwało to od połowy lat 80-tych do ich końca. Siedzi samotnie na stołku w lekko zaciemnionym studio, jest nerwowy, kiedy przychodzi reszta słychać śmiechy, studio robi się nagle głośne. Gahan jednakże nie tai swoich trosk, woli się nimi podzielić. Jest odważny, Depeche Mode rzadko kiedy poruszają w wywiadach temat życia osobistego, ale tym razem jest inaczej, Gahan się otwiera sądząc, że to pomoże. - Sądzę, że przez te lata byłem naprawdę wredną osobą - mówi - nie podobało mi się to co widziałem i to co robiłem z moim życiem. To bardzo osobiste, ale sądzę, że to jest bardzo związane z tym co chciałem dać z siebie przy realizacji tego albumu. Byliśmy dłuższy czas z moją byłą żoną i byliśmy wspaniałymi przyjaciółmi i to że się rozstaliśmy to przede wszystkim moja wina. 90 % winy ponoszę ja, definitywnie. Ale teraz już wiem, że to się musiało skończyć. To było dla mnie zbyt bolesne, ponieważ nie dawało perspektyw na to, co naprawdę mam robić nie pozwalało mi to całkowicie poświęcić serca i duszy muzyce. A robienie muzyki to coś co naprawdę kocham. Łatwo jest stracić perspektywy". Wielu ludzi może powiedzieć, że dokonałeś egoistycznego wyboru, wybierając karierę zamiast pielęgnować uczucia małżeńskie. "No cóż nie chciałbym by tak to zostało odebrane. Było jeszcze oczywiście mnóstwo innych argumentów, które przemawiały właśnie za takim wyborem. Istnieje wielka różnica między tym w co wierzysz że jest miłością, a tym co jest nią dla ciebie naprawdę". Gahan ożenił się ponownie z amerykanką pracującą w muzycznym biznesie. "To była bardzo łatwa decyzja. Różnica była widoczna jak czarno na białym". Ale choć twierdzi, że jest szczęśliwy jak nigdy dotąd to jednak dręczy go myśl o tym, że odszedł od żony i syna z pewnością trudno mu będzie odzyskać zaufanie. Jest tego bólu więcej aniżeli pozytywnych uczuć, które daje mu nowy związek i które znajdują wyraz na płycie. "Bardzo trudno mi o tym mówić, ponieważ ciągle się nie mogę pogodzić z tym, że jestem ojcem na pół etatu, wiesz? I nieważne jak bardzo bym tego chciał, nie mogę mieć wpływu na życie mego syna, naprawdę niewiele mogę zrobić. Mój ojciec opuścił mnie i moją siostrę kiedy byliśmy bardzo mali, w bardzo trudnej sytuacji, a ja zrobiłem teraz to samo. Ale nie miałem wyboru - mówi - a ponieważ byłem bardzo zdeterminowany tak się stało. Moja determinacja jest tak wielka jak nienawiść mego syna do tego co robię. Zamierzam się z nim spotkać w następnym tygodniu, a w piątek idę do szkoły zęby pogadać z nauczycielami i załatwić tego typu sprawy. Joanna jest w tym naprawdę dobra, jest wyrozumiała i wie jakie to dla mnie ważne, żeby spotykać się z Jack'iem. Naprawdę dobrze sobie radzi. Mam nadzieję, że spotka kogoś i wszystko sobie poukłada. Przypuszczam, że my się w ogóle nie kochaliśmy. To było by dla mnie najlepsze ponieważ mógłbym się pozbyć całego poczucia winy, jakie w sobie noszę..."
Czy ta ostatnia wypowiedź brzmi egoistycznie? No cóż być może tak. Tak czy owak jest w niej tyle pewności co do podjętych kroków. Gahan umieścił pracę w DM w centrum, jest ona dla niego najważniejsza. Ważne jest dla niego to, że bazuje ona na szczerości. "Dla mnie w tej chwili - mówi - przeciętność nie jest dobra. Nie zadowolimy się przeciętnością. Chcę od życia wszystko, to co najlepsze namiętność: namiętności, sexu i miłości. Chcę widzieć rzeczy, któtre mnie poruszają".
Przynajmniej teraz brzmi to jak krzyk człowieka odrętwiałego.
|