(1990) Depeche Mode - "Violator" Non-Stop |
"Se depecher" znaczy po francusku-śpieszyć się. Kilka lat temu, w jednym z wywiadów Depeche Mode dorobili sobie - niejako-filozofię
do swojej nazwy i wypowiedz poszła w świat.
"Zależy nam na tym, aby nasza muzyka docierała do ludzi na zasadzie
szybkiej i efektownie podanej informacji o tym, co się wokół nas
dzieje, o tym, co dotyczy nas wszystkich w najwyższym stopniu".
No i - jak by to zapewne ujął któryś z naszych rodzimych komentatorów
sportowych "efekty były widoczne", a tytuły "mówiły same za siebie".
Od dziesięciu lat grupa Depeche Mode walczy o swoje miejsce w rankingu światowych gwiazd muzyki pop, Klasyfikowana to jako
new romantic, to jako techno-pop lub new music, dopracowała się
swojego własnego niepowtarzalnego stylu. Dzięki kilku ostatnim
płytom zyskała popularność u tzw. szerokiego kręgu odbiorców.
Po Some Great Reward, Black Celebration i - wieńczącej dzieło
Music ForThe Masses dała się jednak wyczuć pewna atmosfera,
przy której ferowano wyroki dotyczące płyty mającej się ukazać po
wspomnianych wyżej trzech albumach. Na dobrą sprawę zespół albo
powinien zmienić styl, albo po prostu przestać grać.
Najświeższe depesze są niepomyślne. W przypadku Violator
okrutnie zemściła się formuła operowania szybkością i efektownością
w podawaniu muzycznego materiału. Ta płyta brzmi jakby nagrywano
ją "z braku laku", w pośpiechu, od niechcenia. Być może zaczęło
działać prawo sinusoidy. Być może jest to efekt przemęczenia,
przepracowania, "przegrzania" artystycznej aparatury.
Straszy perkusja a la Kraftwerk, straszy również nadmierna "słodkość"
tej płytki czy to w przypadku interpretacji, czy w warstwie tekstowej.
I nad rymowankami też już się nie chciało popracować
(i na co komu te, "gwałcicielskie" skojarzenia
- "sweet injections" na przykład?!) Słowem - sweetest perfection.
"Są w ojczyźnie rachunki krzywd
obca dłoń ich też nie przekreśli
ale krwi nie odmówi nikt
wysączymy ją z piersi i z pieśni".
Autorstwa przytaczać chyba nie muszę.
Pomimo licznych batów jakie się tej płycie należą , są na niej dwa świetne kawałki "wysączone z piersi i pieśni", którymi DM częściowo odkupuje swoje winy. Personal Jesus i Policy Of Truth, to utwory które wprowadzają pewną świeżość do wymęczonego krążka. Świeżości w postaci nowego instrumentarium, brzmienia i ciekawej estetyki. I chyba w tym kierunku należałoby się rozwijać w związku z następną płytą. Należało by też uważać , aby - trawersując tytuł - ponownie nie zgwałcić przez uszy swoich słuchaczy i tzw. zagorzałych wielbicieli . Albo należałoby wysłać depeszę , że się już nie przyjedzie.
Recenzja albumu Violator, magazyn Non-Stop. Autor: Filip Przybylski.
|