Dave Gahan - 07.11.2003. Spodek, Katowice, Polska |
We always need you much more than you need us
W czerwcu tego roku ukazał się pierwszy solowy album wokalisty Depeche Mode - Dave'a Gahan'a, zatytyłowany "Paper Monsters". Wktórce po premierze w planach trasy pojawił się koncert w Polsce - 22 czerwca w Warszawie. Po paru dniach koncert odwołano, ale nie został on stracony. W wakacje 2003 poznaliśmy nową, pewną datę koncertu: 7 listopada i miejsce: katowicki Spodek. Dla mnie to termin i miejsce wręcz wymarzone, co zakiełkowało czymś więcej niż tylko marzeniem o wyjeździe. Ostateczne potwierdzenie mojego uczestnictwa w tym wielkim wydarzeniu miało miejsce w okolicach 17 października. Dnia 21 października nerwowo ściskałem w drżących łapkach swój bilecik (skany: przód i tył), trochę drogi, ale tak naprawdę warty każdej ceny. Po tym tylko jeszcze opracowanie planu dojazdu (na trasie z Częstochowy do Katowic) i powrotu. Od razu na jaw wyszła ciekawa sprawa: pociąg powrotny będzie dopiero o w pół do piątej rano! Ale i ten czas wykorzystaliśmy właściwie, na after party w Mega Clubie, ale o tym później.
Upragniony 7 listopada zbliżał się bardzo powoli a pod czaszką coraz bardziej kołatało tylko jedno pragnienie, któro można przełożyć na jakże wymowne słowa:
Reach out and touch Dave!
Prawie dwie godziny pociągiem i wysiadka w Katowicach. W pociągu tłoczno, ale spokojnie (no, może poza rodzeństwem w wieku przedszkolnym, grożącym sobie zakupem siekiery, tudzież wzajemnymi propozycjami dłuższego wyjazdu w dwie różne strony). Zimno. Krótki przystanek w Mega Clubie, wypełnionym już personami odzianymi w czerń i ukrywany wstyd z powodu braku służbowego uniformu (taak - najwyższy czas nabyć skórę). Nie mogąc się doczekać tego, po co przybyliśmy udaliśmy się pod Spodek, gdzie było już sporo osób. I ponad dwie godziny czekania na wpuszczenie. Brama numer 3. Czarno, u dwóch osób róże w dłoniach. Ktoś próbuje namówić tłum do okrzyku "Depeche Mode!", bezskutecznie. Po chwili pyta się "No co jest? Na czyj koncert przyjechaliście?!?", a wszyscy "Na Dave'a Gahan'a". Kolega trochę się speszył, ale po chwili ponowił okrzyk: "Dave Gahan!", ale jakoś nikogo to nie ruszało. W okolicach dziewiętnastej nerwowe ustawianie bramek przez ochronę i w końcu otwarcie bram. Lekka masakra, ale bez ofiar. Ciągle brakuje nam dobrych manier podczas takich wydażeń. Uff, jesteśmy w środku. Prowizoryczne przeszukanko, do szatni i na płytę! Wow - fajnie tu mają. I znowu czekanie, w otoczeniu muzyki, momentami wątpliwej jakości, płynącej z głośników. W głowach od czasu do czasu myśl jak przeżyć support, którym miała być Patrycja Markowska. Według katowiczan taką informację, błędną z resztą, podały dzisiejsze katowickie gazety. O dwudziestej gasną światła i na scenie pojawia się męski zespół imieniem Tosteer. Zagrali pół godzinki ostro, rockowo, momentami dość ciekawie, ale tłum czekał na kogoś zupełnie innego i zespół raczej nie będzie mile wspominał tego występu. Tosteer schodzi ze sceny i plecki i dolne kończyny trochę bolą od przebywania na płycie. Ponownie pół godziny oczekiwania. Spodek po mału się zapełnia, ale wszystkie bilety nie zostały wykupione, stąd można było się bez problemu przemieścić na miejsca siędzące, co niezwłocznie uczyniliśmy, zyskując całkiem niezły punkt obserwacyjny. Na płycie pojawia się, rozpoznany przez nielicznych, Artur Rojek z zespołu Myslovitz (na koncercie była także, nie widziana przeze mnie, Kasia Kowalska), który wkrótce znika w tłumie. (Zespół Myslovitz , Kasia Kowalska i parę innych osób spotkało się z artystą przed koncertem, zbierając autrografy. Kasia Kowalska obdarowała nawet Dave'a butelką polskiej wódki!) O dwudziestej pierwszej gasną światła, tłum zamiera w ciszy ...
Zaczyna się czarna msza, może nie tak czarna jak przy Depeche Mode, ale w Dave'owym odcieniu czerni. Na środku delikatnie oświetlonej sceny pojawia się postać, odwrócona tyłem i zakryta płaszczem. Któż to może być? Tłum szaleje. Po chwili na scenę dość niespodziewanie wkracza mistrz ceremonii odziany w czarną kamizelkę i czarne spodnie - David Gahan i odsłania tajemniczą postać, którą okazuje się gitarzysta, Knox Chandler - dobry przyjaciel Dave'a. Jeszcze tylko zapłon w postaci dłoni Dave'a na pośladku Knoxa i wszystko rusza, niesamowita wrzawa. Pierwsze "Dirty sticky floors" i prosta, ale paraliżująca gra świateł, uderzających w refrenie w publiczność. Dave wykonuje niesamowite piruety ze statywem mikrofonu, które u normalnego człowieka zakończyły by się conajmniej niezłym kręceniem w głowie. Niesamowity widok. W trakcie kolejnych utworów, ku uciesze żeńskiej części publiczności Dave wchodzi w jeszcze bliższe kontakty ze statywem. Za chwilę "Hidden houses" i powalające "Black and blue again" (Dave przygrywa na harmonijce ustnej) z wypełniającym powietrze echem. Rozpięcie kamizelki i otarcie głowy czarnym ręcznikiem. Chyba nikogo już nie trzeba namawiać do wyręczania Dave'a w refrenach i pomocy przy zwrotkach, zwłaszcza że mocnym wejściem perkusji wchodzi "A question of time" z repertuaru Depeche Mode. To ruszyło wszystkich, którzy do tej pory mogli jeszcze usiedzieć. Po tym chwila wytchnienia przy dwóch kolejnych utworach z "Paper monsters": "Bitter apple" i "A little piece", które otrzymały nieco więcej dynamizmu niż na płycie. "Bitter apple" z powodu awarii mikrofonu trzeba było rozpoczynać dwa razy, ale zabrzmiało ślicznie. światła robią swoje, podobnie jak kręcenie tyłkiem przez Dave'a. Praktycznie od niechcenia włada ponad pięcioma tysiącami ludźmi. Przerażające i piękne. Po chwili coś nowszego z Depeche Mode: "Useless". Wszyscy na nogach z pieśnią na ustach. Tylko co oni zrobili z tą skowyczącą i konsającą solówką Martin'a?!? Ledwo się jej dosłyszałem! Od kolejnego utworu DM dzieliło jeszcze "I need you", taki niepozorny, ale robiący swoje utwór. "Walking in my shoes" nie potrzebuje żadnych słów. Gdyby zachowano monumentalną i potężną aranżację tego utworu z koncertów DM całkowicie zwaliło by z nóg, a tak tylko nieźle wgniotło w podłogę. Bluesowe "Bootle living" w doborowym towarzystwie (za chwilę hipnotyzujące "Personal Jesus") wypada nieco blado. Przez kolejne minuty nie ma chyba kogoś, kto nie ździerałby gardziołka krzycząc nieśmiertelne "reach out and touch faith!!". W trakcie utworu Dave ku radości i rytmicznym oklaskom tłumu wykonuje 'pajacyka', którym to zwykło się zamęczać dzieci na wychowaniu fizycznym w podstawówce. W międzyczasie ktoś traci przytomność, kogoś wyciągają z tłumu tuż pod sceną. Potem tylko wyciszone "Goodbye", Dave przedstawia zespół i mówi nam dobranoc, ale tylko na parę chwilek, w czasie których publiczność złożona z zagubionych duszyczek jak i dusz doskonale wiedzących, dlaczego są czarne, próbuje złączyć siły we wspólny okrzyk, co deczko z początku nie wychodzi. Ale skutkuje: Dave wraca na bis. Jako pierwsze "Hold on" a potem dwie depesze: "I feel you" i "Never let me down", któro już ponad 15 lat jest niekwestionowanym koncertowym hymnem. Wszystkię ręce w górze kołyszą się w jednostajnym rytmie a Spodek wypełnia pulsujący refren. światła pełzną po Davidzie jak i po publiczności, z którą wymienia pożegnalne machania dłonią. Koniec bisu. Koniec koncertu? Niektórzy już wychodzą. Tymczasem w ciemnościach na scenie daję się zauważyć ustawianie jakiś instrumentów. Po dłuższej chwili Dave i zespół powraca na niesamowity, akustyczny bis, podczas którego kamizelka opuszcza swojego nosiciela (to info dla żeńskiej części czytających)! Tym razem same utwory Depeche Mode: "Dream on", "Policy of truth" i "Enjoy the silence" z wplecionym fragmentem "Just can't get enough" i refrenem śpiewanym przez publiczność w nieskończoność. Wszyscy zmęczeni dziękują sobie nawzajem: my Davewowi i On nam. I słowa, których na końcu nie mogło zabraknąć: "Goodnigh! See you next time!!". Koniec następuje tuż przed dwudziestą trzecią. Nie wierzę, że tam byłem ...
Ah, look what Dave have done to the rock'n'roll clan :)
Dopiero parę godzinek spędzonych za zlocie w Mega Clubie pozwoliło pozbierać myśli i usunąć ten szaleńczy uśmiech z twarzy. Dave był niesamowity, dał z siebie chyba wszystko i jeszcze trochę, parę razy wydając ze swego gardła wręcz nieludzkie wrzaski. Można trochę narzekać na brzmienie zespołu, któro momentami było troszkę niewyraźne i ubolewać nad nieudolnie zaśpiewanymi partiami Martina przez jednego z członków, ale Dave to wszystko nadrabiał sobą. Żal też trochę, że utwory Depeche Mode zostały zaaranżowane w tak skondensowanej formie i ogołocone z tego posmaku mistycyzmu i podniosłości, które towarzyszą koncertom DM. W zamian otrzymaliśmy dużo ostrzejsze i mocniejsze brzmienie, któro nie zawsze można było postawić po stronie zalet. Występ Dave'a pokazał też smutną prawdę: jego solowe dokonania były niemal tylko ozdobą do utworów, które skomponował Martin Gore. Choć nie wszystkie, z "Black and blue again" pierwszym w kolejce. Na uwagę zasługuje także praca oświtlenia, odmienna dla każdej kompozycji, scalająca scenę i widownię. Z albumu "Paper monsters" nie pojawiło się tylko "Stay", z którym była związana akcja pod kryptonimem jak tytuł utworu, niestety całkowicie nieudana z powodu niedoinformowania na jej temat. To nie zmienia faktu, że koncert był niesamowity i wsysający ...
Cztery godzinki spędzone w Mega Clubie dobrze nam zrobiły (pominę fakt, że większość tego czasu przeznaczyliśmy na mimowolne przysypianie), częściowo odzyskaliśmy czucie w konczynach (bo o powrocie zdolności rejestracji dźwięku o standardowych częstotliwościach nie było mowy). Na zlocie było dość ciekawie, puszczono parę utworów z wcześniejszych koncertów Dave'a. Niestety nagłośnienie było fatalne, a basy momentami zagłuszały całą resztę. Nie do końca poprawnie działał też "teledysk na żywo", ale to wynika z jego nazwy. Miło za to bardzo było przy "In your room". Ech, to było banalne, ale naprawdę niezłe (ucharakteryzowany na Dave'a z Sofad młodzinec przeżywający cierpeinia na tronie). To był smaczny deser, po magicznym głównym daniu. Końcem uczty była dwugodzinna podróż puściutkim pociągiem do Częstochowy. I przeżywanie wszystkiego na nowo i wreszcie uwierzenie, że to działo się naprawdę ...
tracklista:
01. Dirty Sticky Floors
02. Hidden Houses
03. Black And Blue Again
04. A Question Of Time
05. Bitter Apple
06. A Little Piece
07. Useless
08. I Need You
09. Walking In My Shoes
10. Bottle Living
11. Personal Jesus
12. Goodbye
bis #1
13. Hold On
14. I Feel You
15. Never Let Me Down Again
bis #2, akustyczny
16. Dream On
17. Policy Of Truth
18. Enjoy The Silence+Just Can't Get Enough
skład zespołu:
Knox Chandler - gitara
Victor Indrizzo - bębny
Vincent Jones - klawisze
Martyn Lenoble - bas
|