Kilka dni z DM - Warszawa 02.09.01, Praga 04.09.01.

Koncert Depeche Mode nie był dla mnie zwykłym koncertem. Czekałam na niego... - Coś koło 10 lat. A tak bardzo intensywnie - od paru miesięcy. W planach miałam tylko Warszawę ale na szczęście wylądowałam też w Pradze.
Warszawa to wielkie miasto. Wielki dworzec PKP, wielkie Okęcie i wielki Hotel Bristol. W ogóle jakieś strasznie wielkie to miasto, w końcu : STOLICA POLSKI. Pojechałam sobie z bardzo miłą koleżanką, Martą Imielą, parę dni wcześniej. Gdzieś koło czwartku wyjechałam z magicznego Wrocławia. Pociągiem. Rano w piątek byłam w Warszawie. Jak zwykle wzięłam za dużo rzeczy : wielki plecak, śpiwór, kalimatę i toczki /x2/ do jazdy konnej choć jeździć nie umiem i w ogóle to koni się boję jak cholera. Ale miałam plan, o którym za chwilę...
Wysiadłyśmy z pociągu, a w ogóle to nie będę pisała takich szczegółów. Szybko umyłyśmy się w kiblu dworcowym, który stał się potem NASZYM kiblem, a dworzec NASZYM domem /hotelem, schroniskiem, noclegownią, mieszkaniem, itd/. Zostawiłyśmy ciężkie plecaki w przechowalni, która stała się też czymś NASZYM, a mianowicie NASZĄ SZAFĄ POSPOLITĄ. Pojechałyśmy na Służewiec. Szybko trafiłyśmy na tor wyścigowy. Było bardzo rano więc wyścigów jeszcze nie było, ale na środku powstawało coś wielkiego- scena. Podeszłyśmy bliżej i bliżej...I w końcu tak blisko, że prawie na nią weszłyśmy... Budowa trwała. Uradowane stałyśmy i przyglądałyśmy się, jak to się dzieje, że z takich dziwnych blaszanych rzeczy powstaje coś tak pięknego!? Ale bardzo, bardzo powoli. Szybko poznałyśmy ludzi z "Light&stage" /firma, która zajmowała się oświetleniem i budową sceny/. Bardzo czadowi goście, bardzo mili i kontaktowi. Same miłe wrażenia! Pogoda była ładna, słońce jeszcze grzało... Ale trochę nam się znudziło stanie tam i patrzenie na powolny proces powstawania sceny. Resztę piątku /dzień/ postanowiłyśmy spędzić na Moście Świętokszyskim- impra, której organizacją też zajmowała się firma "Light&stage"! I luz. Siedziałyśmy sobie pod sceną koło Mostu i podziwiałyśmy piękne światła i sztuczne ognie... Jednak ciągle spoglądałam na zegarek... O 24.40 Depeche Mode mieli przylecieć na Okęcie, a my musiałyśmy tam na tą godzinę dotrzeć. I dotarłyśmy... Jakimś autobusem, w którym panował bardzo śmieszny klim. Bardzo się cieszyłyśmy i to pewnie dlatego... Niewiem. Dotarłyśmy nawet wcześniej! Było tam już paru fanów ubranych w czarne koszule, o fryzach "na kwadraty", różami i jakimiś innymi rzeczami. My wyglądałyśmy raczej jak normalne panny, bez wymuszonej czerni, bez skór, kwiatów, w zwykłych butach, ze zwykłym automatikiem w ręce... Niezłe jajka! Jakoś nie zadbałam o swój image i o dobry sprzęt...Heh. Nie wiem dlaczego, ale to w tym momencie nie miało dla mnie znaczenia. Ważni byli depeche. Ich przylot, ich pierwsze kroki na polskiej ziemii od 16 lat /chyba/. Pan Marek Sierocki ustawiał się z kamerą, inni dziennikarze też. W końcu przylecieli. Tam zobaczyłam ich pierwszy raz na żywo! Przeszli szybko po platformie lotniska i wsiedli do aut. Ja i Marta też. Do taxówki. Gość pyta: "Gdzie?" A my zgodnie :" ZA NIMI!!!"I tak rozpoczął się nasz pościg, który trwał do samego niemalże koncertu! Pod Bristolem byłam też pierwszy raz. Piękny hotel, pięknie umiejscowiony. Chciałabym tam mieszkać chociaż 1 dobę! Ale jest to 'minimalnie' dla mnie za drogo, heh... Tak więc zostałam pod Bristolem resztę prawie całej nocy. Jakoś nie chciało mi się spać. Dopiero koło 4 rano zawinęłyśmy do naszego warszawskiego DOMU. Dworzec zawsze chyba jest pełen ludzi. Zasnęłyśmy pod jakąś ścianą. Oczywiście uprzednio rozłożywszy sobie elegancko kalimatkę... Spałyśmy do 6.00, bo równo o 6.00 obudził mnie głos miłej pani, która ogłaszała przez mikrofon, ,że: " Pociąg do Wrocławia odjeżdża z peronu..." Wstałam szybko na równe nogi, obudziłam Martę i zaczęłam zwijać kalimate. W szoku pytałam jej "Gdzie jest reszta ludzi?!" i mówiłam, że musimy szybko jechać. Dopiero po chwili zorientowałyśmy się" Gdzie my mamy właściwie jechać?!?" . To był tylko objaw mojego zmęczenia. Spokojnie... Wyluzowałam i przemyślałam sytuację. Oi, jazda...
Poszłyśmy do 'FuckDonalda' /naszej kawiarni i shake'owni/ - jak przystało- na kawę i Shake'a. Zaczęła się sobota. Już nie tak ciepło jak w piątek. Wzięłyśmy trochę ciepłych ubrań z SZAFY POSPOLITEJ, poranna toaleta i... w drogę. Na Służewiec! I znowu. Scena. Już w ciekawszym stanie. Potem znowu wylądowałyśmy pod Bristolem. Parę nowinek, że Martin był w knajpie, że było pogotowie, bo coś mu się stało ze śledzioną, itd... Ale wszystko już niby było OK. Siedzimy i siedzimy pod tym Bristolem... Kolega miał auto. Nareszcie David wylazł. Noto my: ZA NIM!!! I tak rozpoczął się znowu pościg, auto w auto za Davidem. Wkurzał się. Na maxa. Pojechali do jakiegoś kościoła /?/. Tam nas odgonili i Dave wykrzyknął "The show is tommorow!" a ja mu "HAVE a nice time in Poland!". Był wkurzony; bardzo, bardzo, bardzo... Usiedliśmy z paroma innymi fanami (było nas w sumie z 10 osób) na schodkach. Czas mijał. No i stało się co się stać miało; Dave wyszedł , a my znowu : pogoń!!! I znowu : pod Bristol! A tam stała się rzecz piękna. David zatrzymał się przed wejściem i z nami chwilę pogadał. Dał autografy chętnym (sama się sobie dziwię, że wzięłam, byłam bardzo zszokowana, za bardzo!), robił zdjęcia (zrobiłam ale tu się sobie nie dziwię!) i zniknął za szklanymi drzwiami. Byliśmy długo w szoku! Dave!?? Zdięcie??? Z Davidem Gahanem?!? Nie mogłam uwierzyć, że spojrzał mi prosto w oczy, a Imielę dotknął po łapie...Oi.
Ta chwila mi utkwiła, ktoś to nagrywał... Kto- nie pamiętam ale pozdrawiam kamerzystę!!! Ja nie potrzebowałam kamery. Miałam własną w głowie i nadal ją mam, i mam też odtwarzacz, też w głowie, heh...No. Parę innych rzeczy w tej głowie też mam...
Potem już nic ciekawego się nie działo. Znowu pojechałyśmy na Służewiec. W tym samym momencie Andy wyszedł na Starówkę ale nas już tam nie było, więc nie będę pisała. Potem poznałyśmy bardzo miłą Ewę, która pozwoliła nam się u siebie wykąpać /w naszym DOMU nie było prysznica!/ i przespać nawet!!! Całą noc spałyśmy, aż do 8 rano. O 8 rano pod Bristol i tam byłyśmy aż do 16.00, aż DM nie wyjechali, ale niestety wsiedli do aut w garażu. Bo już się zrobiła zbieranka fanów , nawet liczna.
W niedziele wogóle wiele osób przyjechało! I klim jako taki się zjebał, ale zato stworzył się inny "KLIM koncertowy" . Fani, czerń, fryz-kwadraty i te sprawy... Róże, transparenty...Miło, miło. Marta nawet pomalowała paznokcie na czarno! Kupiła specjalnie lakier! Oi, jak nie malowałam , bo lubię czasem poobgryzać, szczególnie w takich chwilach, jakich wtedy miałam sporo, więc miałam paznokcie, a jakby ich nie było, to po co malować??? Jakbym miała, to może bym pomalowała, ot tak, z nudów albo co... Ubrałam się tylko w białą koszulę. Przyjechał jeden kumpel i drugi... Zrobio się dużo ludzi. Czułam ,że DM zrobią trick i wsiądą w tym garażu. Trudno. Pojechali na Służewiec. My /już we czwórkę/ na prędkości- do DOMU, ciepłe ciuchy, żarełko szybkie ale nie fast food i autobus. Na Służewiec!!! W tłum. Chwilę poczekaliśmy, wypiliśmy piwko dla ochłody, choć upalnie nie było. I się wbiliśmy. Jakoś się znalazłyśmy w 2 rzędzie dla VIPów. Jak to się stało? Tajemnica. Opowiadanie musi zawierać trochę tajemnic, bo byłoby nudne. Cały koncert padało /to wszyscy wiedzą , zresztą/ i nie napiszę, że nie odczułam deszczu, bo odczuałm, tylko on mi nie przeszkadzał. Może trochę na początku czułam się w ubraniu jak w zbroi ale miałam czapkę, a ciepło w głowę jest prawie najważniejsze! Potem deszcz był już przyjemny. Jak prysznic. Czad! Koncert muzycznie zajeboza. Ale nie czułam czegoś, co zawsze czułam na koncertach innych zespołów i zespolików (a koncerty to moje drugie życie!)- kontaktu zespołu DM z publicznością. Nie czułam za cholerę! Czułam schemat, czułam jakiś mechaniczny schemat. Liczyłam na coś innego, nie było ich w Polsce tak długo, a dla mnie byli raz pierwszy ! Po koncercie długo się zastanawiałam dlaczego tak jest i ja tego chyba nigdy nie zrozumię. Bo nie jestem NIMI, nie wiem jak się czuje tak wielka gwiazda. Tak wielcy profesjonaliści, jakimi są Depeche Mode. Wszystko było dopięte na ostatni guzik/ z ich strony/. Nie wypowiadam się na temat ochrony, organizacji czy suppotru. Choć jeśli chodzi o support to miałam lekkie wrażenia, że Panny się czegoś boją. Tak wyglądały. Ale luz. Nic przeciwko. Podziwiam je nawet. Podziwiam też ochronę i organizację / a jednak coś napiszę.../. No dobra, nawet GRATULUJĘ. Taki koncert to nie łatwy chleb. To nie lada wyzwanie. Cieszę się, że wiele rzeczy się udało, pewnie parę się nie udało. To jest ludzkie. Norma.
Pojechałyśmy po koncercie do DOMU i czekałyśmy paredziesiąt minut na nasz prywatny samolot /pociąg/ do Zabrza, a z Zabrza do Wrocka. Rano byliśmy we Wrocku. Wciąż czułam wzrok Gahana, słyszałam gitarę Gore'a i widziałam głupie minki Andiego! Mam to "nagrane" na własnej taśmie /w głowie/, heh...
Trochę już się stęskniłam za łóżkiem, a że mieszkam w akademiku, we Wrocku- postanowiłam tam chwilę zostać. Kumple i Marta pojechali na chaty. Ja w sumie też ale parę godzin później. Odpoczęłam w domciu jeden dzień, jedną noc , a rano...DO PRAGI!!! Nie miałam biletu, nie miałam kasy na transport... A jednak. Na koncercie byłam (znowu trafiłam do 2 rzędu- choć tu już vipów nie było)! Trochę duszno, parno, mokro, kumpel wylał się do kubka, bo niby co miał zrobić??? Jak stoisz w tłumie, łeb przy łbie, jak śledź w puszce... Takie wylanie się to nic. A jaka ulga!?! On to wie. Koncert...Aha. Ten SUPPORT!!! Jaki perwers! Gość na maxa był nie sobą. Te włosy spod pachy, ta zakrwawiona łapa...I ten dziki skok w rozstępującą się pod nim publiczność! Ciekawe widowisko ale momentami nudne i schematyczne. Za to koncert Depeche mode: dostałam nareszcie to, czego chciałam! Kontakt Davida był, spojrzenie Martina było, i znowu: minki Andiego do kamery : były! Poczułam się GIT. Nareszcie. David był bardziej wyluzowany. Robił jakieś jajka na scenie, coś się działo i to nawet coś prawie prawdziwego! Martin był bardziej sobą. I "Surrender"! Szkoda że zamiast "SIster Of Night" ale w sumie to OK.
Koncert się skończył bardzo szybko. Tzn. szybko mi minął. Po nim zostaliśmy jeszcze trochę w hali. Znaleźliśmy parę rzeczy, min. 200 koron- na podróż do chaty. No, przynajmniej do granicy... No i jeszcze koszulę znalazłam ale ni cholery, nie oddam, sorki. To jedyna pamiątka, jaką mam po Pradze . Ziomas /kumpel/ zakupił koszulkę czarną /'Exciter'/, a ja już dość miałam tej czerni. Lubię czarny kolor ale nic na siłę, tak do tego podchodzę i już. Nie uznaję chyba takiego zachowania: "Na co dzień jestem normalnym gościem , a na koncert jestem czarny". Nie uznaję. Ja już z tego wyrosłam, czy może jeszcze nie dorosłam, nie wiem. Mam 21 lat /tak dla pewności.../. Ale każdy ma inne zasady, nie??? NO. Albo te fryzury prawie wszystkich facetów...Nie wiem, pewnie Gahanowi jest miło, czy co.../?!?/ ale jakoś mnie to nie bavvi... Nie potrafię zrozumieć takiego zachowania. Zachowania, że na 1 dzień będę Gahanem, bo to jakoś tak inaczej, no nie wiem. Teraz (jutro) jest zlot w Liverpoolu, we Wrocku. To może się zrobię na Gahana i poczuję, jak to jest??? Heh, zobaczę... Nigdy tak nie robiłam.
A poza tym to nie mam paszportu obecnie, bo mi anulowali i wyrabiam następny a to się czeka 6 tygodni! i nie wiem czy pojadę jeszcze na jakiś koncert ,a jeśli tak, to do Mediolanu. Tylko to mi zostaje. Albo Ateny. Ale Ateny są chyba dalej, więc pewniej będzie do Mediolanu ale to się jeszcze zobaczy.
Ogólnie wróciłam z tej Pragi i się cieszę...Mieliśmy, z Ziomasem, parę przygód w drodze powrotnej. Czeska policja ma całkiem inne prawa niż polska!
Było bardzo gitowo, w dechę, młodzieżowo momentami i ogólnie dwa koncerty podsumowując razem: daję 90% superowości. 10% kichy ale to i tak bardzo mało! Tak wygląda statystyka Paulinki. A teraz Paulinka idzie spać, bo jutro rano jedzie do Wrocławia, choć ma chyba wybite żebro albo coś z brzuchem i zapalenie oskrzeli, czy czegoś tam... Ale obowiązki wzywają... Nie żadna praca, bo jeszcze nie pracuję. Muszę się przeprowadzić z 2 piętra na 10 a to nie lada wyczyn! No i doprowadzić się do stanu używalności w pełnym tego słowa znaczeniu...
A na koniec...A... Zapomniałam napisać po co były mi te toczki w Warszawie... Otóż wzięłam je, bo chciałam zrobić kogoś z tych na Służewcu, że jeżdże konno, a toczki to był rekwizyt... Ale nie przydały się. Raczej: dałyśmy radę bez toczków...I VERY GOOD. 'Przespały' sobie w SZAFIE DOMOWEJ POSPOLITEJ!
Kończę sprawozdanie. Na końcu przeważnie pozdrawiam znajomych i dziękuję za wszelką pomoc. No to: pozdrawiam znajomych; Natalię, która ma mi przysłać zdięcie z Gahanem - MOJE, Maćka - kierowcę /super facet/, EWĘ /dobre serce/, taxówkarza z trasy : Okęcie - Bristol, Ziomasa&Bambiego - dotarli na czas, Martę - z którą byłam 24 na dobę i bez której tam bym nie była.
Dziękuję też tym samym. Nie powtarzam. Ale oprócz tych samych to podziękowałabym też Depeche mode /Gahanowi, Martinowi, Andiemu/ za to, że towarzyszą mi już od ponad 10 lat. Ale oni pewnie i tak o tym nie wiedzą... Nieważne. Im właśnie dziękuję. Aha. I dziękuję też tym ludziom, co mają tą stronę... Nawet nie wiem jak się nazywacie. Aaaa...I Szymonowi Deruckiemu z Black Day. Dobry Facet. Zawsze dziękuję i dziękuję aż mnie już łapy bolą od tego pisania i skończę już. I tak wszyscy się odleją na te podziękowania i pozdrowienia, heh... Tak to już jest. Zakończę jak to kończy wiele osób, jakimś textem DM albo tytułem pieśni, może??!Cooooo???OK.

"LIfe is full of surprises"

*Paulinka* vvariat@yahoo.com

© BEYOND words 2003 - 2005