To byla TRAUMA!



To była TRAUMA! To było zupełnie nieoczekiwane! To było absolutnie zaskakujące! Nie spodziewałam się takiego Martina! Przeszedł moje najśmielsze oczekiwania! Gdy już wiedziałam, że mamy bilety (czwartek wieczór...) i jedziemy na ten koncert pomyślałam, że to przecież "tylko" Martin. Na koncertach dM wychodził na scenę i nieśmiało sobie grał i śpiewał. W dodatku niezbyt czysto... Żadnego szoł, minimalny kontakt z publicznością. Pierwsze zaskoczenie to miejsce. St'Pauli - dzielnica domów publicznych i szeroko pojętej "rozrywki"...

Klub, który wygląda na mordownię. Poobdzierane ściany, żadnych plakatów, żadnych rewelacji. Martin będzie grał w TAKIM miejscu?! Żadnego prestiżu, żadnej sławy. Pod DOCKS byliśmy ok. 18-tej. Był już spory tłumek, jeśli w przypadku tak małego koncertu można mówić o tłumie... Padał rzęsisty deszcz i wszyscy ściskali się pod parasolami albo innym zadaszeniem. Wszędzie pełno koników z biletami... Obok mnie stał mój kolega z Niemiec. Miał 1 bilet do sprzedania. Podeszła do niego dziewczyna i zapytała o cenę. "35 Euro. Tyle, ile zapłaciłem". I nagle pojawia się konik i proponuje 25 Euro... BILETY SCHODZIŁY PO 25 EURO!!! Obok stała kobieta z plikiem biletów. Miała ich ok. 30!!! Od razu pomyślałam o tym całym tłumie ludzi, którzy, gdyby tylko wiedzieli, że będą bilety, nie zawahaliby się i przyjechaliby do Hamburga... Wnieść można było wszystko. Oczywiście sprawdzali na wejściu, ale pobieżnie. Miałam poutykane klisze, cyfrówkę i obiektyw, i nawet mnie nie dotknęli! Do środka weszliśmy bez przepychanek i deptania po sobie nawzajem. Dyskoteka, tak DYSKOTEKA, raczej skromnych rozmiarów. Większość zlotów jest w większych salach :-) Byliśmy blisko sceny, ale właściwie gdziekolwiek by się nie stanęło to wszystko było widać jak na dłoni. Balkon idealny do nagrywania bootlegów :-) Zauważyłam też trzy profesjonalne kamery przy konsolecie... Podobno miało być ok. 1 100 osób. Było może ok. 700... Reszta biletów wylądowała pewnie w koszach... Aż nóż się w kieszeni otwiera!!!

Przeczekaliśmy support i... Nie pytaj czy było jakieś intro. Wpatrzona w miejsce, które podświetlał ktoś z obsługi, stałam jak na posterunku gotowa w każdej chwili wybuchnąć :-) Oczywiście chwila przedłużania, rosnącego napięcia, oczekiwanie... JEST! Martinek wszedł uśmiechnięty na scenę :-)! W skórzanych brązowych spodniach, siatkowej bluzce i kurtce z futrzanym kołnierzem :-) Zaczęło się od In My Time Df Dying. Pierwszej zwrotki nie mógł dośpiewać, bo na sali odezwały się wszystkie gardła. To był jeden wielki aplauz i krzyk! Martin uśmiechnął się do nas, do Gordino i próbował zaśpiewać drugą zwrotkę. Wśród publiczności szał. Skończył pierwszy kawałek, podziękował. Kolej na Sturdast i znów wielki ryk! Kiedy zaczął się It's Only When I Loose Myself Martin'a nie było słychać! Cała sala śpiewała, wyła, piszczała, krzyczała! Martin był nieludzko szczęśliwy! I tak już było przez cały koncert. Kawałki dM śpiewaliśmy właściwie my, Martin w tle. Kiedy śpiewał piosenki z nowej płyty na sali zapadała cisza i wszyscy zasłuchani kołysaliśmy się w rytm muzyki. Martin tańczył...!?!?! Wytykał język! Strzelał miny o jakie go nie podejrzewałam :-)! Chyba jeszcze nigdy nie miał tak wspaniałego kontaktu z publicznością! Był w doskonałym humorze :-) Po każdym odśpiewanym kawałku mówił coś do mikrofonu z szerokim uśmiechem , a ja ani razu nie usłyszałam co, bo wszyscy bili brawa i krzyczeli :-) Tak cudownego Surrender jeszcze nie słyszałam! Tak magicznych chwil nie przeżyłam na żadnym koncercie!

Martin nie miał szans odejść bez bisu. Publiczność po prostu oszalała! Loverman... MISTRZOSTWO śWIATA!!! Drapieżne, demoniczne, DOSKONAŁE!!! Shake The Disease był idealnym uwieńczeniem koncertu. Refren, a publiczność klaszcze znany rytm! 'Tatatata-ta-tata UNDERSTAND ME tatatata-ta-tata UNDERSTAND ME' itd. Martin uśmiech jak księżyc :-) Jakby nie wierzył własnym uszom :-) Podchodzi do Gordeno i klaszcze nad głową razem z nami. Gordeno daruje sobie w końcu grę na fortepianie i już tylko my i Martin klaszczemy i śpiewamy! :-) Wydarzyło się jeszcze coś pięknego :-) Nie pamiętam już na którym utworze, ale Martin śpiewając zaczął swoje słynne dyrygowanie. Dołączyła do niego cała sala, a on uśmiechał się i uśmiechał :-) Kiedy zszedł ze sceny klaskanie nie ucichło. Krzyki 'zugabe!', głośne tupanie wszystkich fanów w DOCKS. Euforia!

Ośmielę się stwierdzić, że mógł to być najlepszy koncert na tej mini trasie. Martin był zaskoczony publicznością, naszymi szalonymi i spontanicznymi reakcjami. A kiedy grał, śpiewał i tańczył :-) widać było, że sprawia mu to wszystko kolosalną przyjemność! I myślę, że Martin rzeczywiście wróci do Europy, żeby dać jeszcze kilka występów. Nigdy nie widziałam go takiego zrelaksowanego i zadowolonego, takiego szczęśliwego :-) Czuł się tak swobodnie! I nigdy tak czysto nie śpiewał :-) Myślę, że ta trasa w końcu uświadomiła mu, że fani kochają nie tylko depeche MODE, ale też każdego z nich po kolei i osobno :-) Być może solowe kariery spodobają im się tak bardzo, że już nie wrócą razem do studia... Ja jednak wierzę, że obie trasy tak naładują ich akumulatory, że nagrają naprawdę Dobrą Muzykę :-)

Carla

© BEYOND words 2003 - 2005