zasem przypisujemy ludziom (trafnie, bądź nie) cechy zwierzęce. Ja posiadam na przykład cechę charakterystyczną dla chomika. Zbieram, gromadzę, kolekcjonuję. Jeśli każdy z nas się zastanowi, będzie mógł stwierdzić, że w jakimś stopniu jest również chomikiem. Otóż każdy coś zbiera. Kiedyś powszechne było zbieranie pustych puszek po piwie, a wiemy też, że znaczki i monety to niezwykle popularny materiał kolekcjonerski.

Ludzie zbierają motyle, obrazy, kufle, fajki, książki, bilety, autografy, świeczki, po prostu różności. Słyszałem też o bardzo oryginalnych przedmiotach kolekcji, na przykład pewien pan zbiera opakowania po rajstopach. Jeśli ktoś stwierdzi, że nic nie kolekcjonuje, to odpowiadam, że przedmiotem kolekcji nie musi być wcale coś materialnego. Na przykład doświadczenia życiowe też można kolekcjonować. Ktoś po prostu zbiera interesujące wspomnienia i nie ma potrzeby, żeby jego kolekcja była widoczna, namacalna. Są też przypadki, że zbieracz nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest kolekcjonerem. Na przykład pewna moja znajoma uświadomiła to sobie dopiero po jakimś czasie. Bardzo często podróżuje po świecie i odwiedza różne hotele i restauracje. Z każdego takiego miejsca zabiera ze sobą pudełko zapałek, na którym widnieje jakaś reklamówka miejsca jej pobytu. Ma już tego 3 kosze i dopiero niedawno stwierdziła, że jest zbieraczem. Można więc powiedzieć, że są kolekcjonerzy świadomi bądź nieświadomi, i stąd też czasami może paść stwierdzenie, że "ja tam niczego nie zbieram".
Jeśli chodzi o mój przypadek, mógłbym podać sporą listę chomikowanych przeze mnie rzeczy. Chciałem się jednak tutaj skupić na kolekcji, której poświęcam najwięcej czasu i energii, a mianowicie na karcianych jokerach.




iedyś komuś powiedziałem o moim hobby i spotkałem się z taką oto reakcją: "Wybacz, muszę zapytać: Po co? Po diabła komu stare karty?". Nie jest to wyjątek. Wielu pyta podobnie. Na tak postawione pytanie nie potrafię niestety udzielić jednoznacznej i zadowalającej odpowiedzi. Należałoby może do tego podejść z psychologicznego punktu widzenia. Nie chodzi tu tylko o chęć posiadania kart, lecz ogólnie o zbieractwo. Przecież można zapytać "po diabła komu stare pocztówki, wypisane długopisy, zużyte zapalniczki, opakowania po rajstopach...?" i tak dalej.
Ktoś, kto kolekcjonuje, jest w stanie najlepiej zrozumieć drugiego kolekcjonera. Do tego kolekcjoner niezwykle rzadko wnika w to "dlaczego", "po co" i tak dalej. Najczęściej się pyta "jak długo", "ile". Natomiast z niekolekcjonerem (czy też kolekcjonerem nieświadomym) będzie odwrotnie, jego będzie dziwił sam fakt zbierania tego czy tamtego. Ja sam nie potrafię wyczerpująco odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zbieram jokery. Mogę natomiast dokonać próby takiej odpowiedzi.
Jako dziecko grałem często w karcianą "wojnę", a później w remika z rodzicami czy kolegami. W talii, której używałem, oprócz wizerunków króla, damy i waleta była też karta przedstawiająca siedzącego po turecku, śmiesznie ubranego pana trzymającego w ręku asa. Był to joker, o którym wiedziałem, że jest czymś innym niż zwykła karta, jakby nie pasował do talii, ta karta nie miała w rogach "koniczynki", "poduszeczki", "serduszka" ani "listka", ale pomimo to był najbardziej pożądaną kartą w grze.
Przecież zastępował każdą kartę, a w grze w "wojnę" każdą przebijał. Kiedy rozwijałem karciany wachlarz, to oko szukało tylko wizerunku upragnionego jokera, dzięki któremu szanse na wygraną znacznie się zwiększały. Gdy joker pojawił się po rozdaniu czy też po dobraniu karty z kupki, to doznawało się uczucia, które można określić jako doznanie ulgi, a nawet czegoś więcej. Robiło się przez moment cieplej, a w głowie już krążyła myśl o wygranym rozdaniu, bywało czasem, że nie udało się ukryć w oku iskierki zdradzającej posiadanie wyczekiwanej karty.
Nadszedł w końcu czas, kiedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłem, że w innej talii kart, którą dostałem od wujka, są inne jokery, zupełnie różniące się od tych moich. Wtedy poczułem się, jakbym posiadł jakąś dodatkową, cenną wiedzę. Wcześniej myślałem, że wszędzie joker wygląda tak samo a każdy, kto mówi o jokerze, to myśli o tym siedzącym po turecku śmiesznym panu, a tu się okazało, że wujek myślał o kolorowym lajkoniku. Pomyślałem, że skoro wujek ma inne jokery w kartach, to może drugi wujek będzie miał jeszcze inne. Już zacząłem sobie wyobrażać, jak też może wyglądać jeszcze inny joker. Rozczarowałem się jednak, bo drugi wujek miał w swojej talii takie same jokery jak moi rodzice. A więc w niektórych taliach kart jokery są inne, a w niektórych są takie same jak moje.
Pomyślałem, że będę odkładał jokery z różnych, zużytych talii, żeby się dowiedzieć, ile jest takich jokerów, które się różnią od siebie. Jokery odkładałem do pudełka i tak mijały lata. Nowe jokery pojawiały się w tym pudełku niezwykle rzadko. Nie szukałem jokerów, a dopiero kiedy same wpadały mi w ręce, to je odkładałem. W ten sposób doszedłem do skromnej liczby prawie 50 różnych jokerów i miałem świadomość, że zbyt wiele tutaj już nie zdziałam, ponieważ talie kart w kioskach były stosunkowo drogie, a do tego jokery zaczęły się coraz częściej powtarzać. Monotonia mojego zbioru jokerów była przytłaczająca, prawie nic się nie wzbogacała. Wędrowały od pudełka do pudełka, od szafki do szafki.

Aż nadszedł pewien październikowy dzień 2000 roku, kiedy to w katowickim Spodku odbyła się impreza o nazwie "Śląska Giełda Kolekcjonerów". Od razu pomyślałem "to coś dla mnie", przecież jestem kolekcjonerem. W końcu miałem komiksy, obrazki z gumy Donald, bilety z meczów piłki nożnej, bilety z koncertów, podstawki piwne oraz gazety z "okrągłymi" numerami. Przypomniałem sobie o jokerach w drewnianym pudełku, które czekały chyba na ten dzień. Jednak trzeba było je jakoś "ubrać" na tę imprezę. Powkładałem je więc do klasera, który przeznaczony jest na karty telefoniczne. Strony takiego klasera to takie przezroczyste arkusze z ośmioma kieszonkami w każdym, do których z powodzeniem zamiast kart telefonicznych wchodzą karty do gry. Z takim klaserem udałem się na Giełdę.
W Spodku można było spotkać całe rzesze zbieraczy rozmaitych rzeczy. Od starych banknotów poprzez podstawki z piwa i pudełka od zapałek po przedwojenne pocztówki. Jednak nie trzeba być spostrzegawczym, żeby zauważyć, że najpopularniejszym przedmiotem kolekcjonerskim zarówno na Giełdzie, jak i ogólnie, są karty telefoniczne. Było tam tysiące kart telefonicznych z dziesiątków krajów! Chyba co trzeci uczestnik tej Giełdy miał właśnie karty telefoniczne. Karty telefoniczne są elementem naszego życia i jeszcze przez jakiś czas będą. Są stosunkowo łatwe do zbierania i jest tutaj duża konkurencja, a to oznacza większą motywację do ich kolekcjonowania. Rywalizacja też jest motorem działania kolekcjonera. Można też na nich nieźle zarobić, wiedząc o tym, że za rzadsze karty można czasem otrzymać większą gotówkę.

O kartach telefonicznych można pisać i pisać, ale skupię się jednak na moich jokerach, na które praktycznie nikt na Giełdzie nie zwracał uwagi. W pewnym momencie mój mały klaser z jokerami zaczął przeglądać pewien pan, który pomrukiwał pod nosem "dlaczego tak mało". Był to Remigiusz z Łodzi posiadający wtedy jedną z większych kolekcji jokerów w Polsce (w roku 2000 miał ich około 3500).

Wśród moich jokerów zwrócił uwagę tylko na jednego, plastykowego jokera z kart, którymi grałem w "kuku" będąc na koloniach dawno temu. Nie miał go w swojej kolekcji! Zaproponował mi wymianę - 10 jokerów za tego jednego, a jokery miał mi przysłać wkrótce pocztą. Zgodziłem się. Wymieniliśmy się adresami. On wziął mojego jokera i odszedł zadowolony. Kredyt zaufania, jakim go obdarzyłem, opłacił się. Pewnego dnia przyszła do mnie przesyłka polecona. Były to jokery i to nie 10, a 50 różnych jokerów, jakich dotąd nawet nie widziałem na oczy! Większość z nich pochodziła z USA i Belgii. W jednym momencie moja kolekcja jokerów się podwoiła i to za sprawą jednego tylko jokera.
Byłem wtedy bardzo zadowolony i co najważniejsze uświadomiłem sobie, że NIE JESTEM SAM! Gdzieś w Łodzi mieszka ktoś, kto ma takiego samego bzika jak ja, a nawet bardziej zaawansowanego. Byłem wtedy już pewien, że jest nas więcej.


Od lewej z przodu: Radosław Szczęsnowicz (talie kart), Małgorzata Praszałowicz (jokery),
Tomasz Czapla (jokery), Jadwiga Szczęsnowicz (talie kart).
Z tyłu: Remigiusz Rudkowski (jokery), Aleksander Wodyński (jokery)

Duży wpływ na moje "jokerowe" życie miał jeden z największych kolekcjonerów jokerów w Polsce - R. (imię ocenzurowano) z T. (miasto ocenzurowano), który w roku 2008 przekroczył barierę 10000 jokerów. Zbiera jokery ponad 30 lat i to on mnie znalazł.

Kiedy lata temu pierwszy raz spotkałem się z R. w Katowicach, trudno mi było być dla niego partnerem. Wydawało mi się, że on ma wszystkie jokery. Pokazał mi klaser z samymi francuskimi jokerami. Kiedy je oglądałem, przez głowę przechodziło mi setki myśli. Zadałem sobie pytanie, czy ja kiedykolwiek będę miał taki klaser. On też przejrzał moje jokery, wziąłem wszystkie, jakie miałem. Zainteresował się tylko jokerami, które otrzymałem od pewnego Chińczyka z Szanghaju o imieniu Chen.
Od Chena miałem ponad 150 chińskich jokerów szczególnej urody. A otrzymałem je w zamian za puste paczki po polskich papierosach, których brakowało mu do jego ponadpięciotysięcznej kolekcji. R., oglądając moje chińskie jokery, miał taką iskierkę w oku, jaką ja miałem, gdy będąc dzieckiem, dostałem jokera w rozdaniu podczas gry w remika. Zaproponował mi pewien układ. Schylił się po swoją walizkę i wyjął z niej 120 jokerów, które chyba miał na takie właśnie okazje. To tak, jakby postawił na stole najlepsze wino po pojeniu mnie wcześniej zwykłą wodą. W zamian za te jokery, które wyglądały, jak nie z tej ziemi, chciał żebym wybrał 60 chińskich jokerów z mojej kolekcji i mu je dał. Trochę oprzytomniałem. Zaczęły się negocjacje, ale trwały tylko przez moment. Każdy z nas liczył siłę swoich jokerów. Przede mną siedział doświadczony kolekcjoner, dla którego takie transakcje to normalka. A dla mnie to było wydarzenie. Wiedziałem, że mu zależy i nie przejechał z T. tyle kilometrów, żeby wrócić z niczym. Doszliśmy do liczby 40, ale tym razem jego warunek był taki, że to on wybierze te 40. Zgodziłem się. R. zaproponował mi wymianę w stosunku 3:1! Nie widziałem innej możliwości, żeby zdobyć jego jokery w przystępniejszy sposób.
R. wymieniłby je z innym kolekcjonerem w stosunku 1:1, ale ponieważ byłem przy nim stosunkowo "zielony" to udzielił mi taryfy ulgowej. Wybierał moje 40 jokerów przez 10 minut. Patrzyłem kątem oka, jak ubywają z mojego klasera. Powiedział, że on lata temu jako "zielony" wiele razy był w takiej sytuacji, jak moja. Potem przesunął kupkę 120 swoich jokerów w moją stronę. Transakcja była zakończona, podaliśmy sobie ręce.

Ostatecznie obaj byliśmy zadowoleni. To, co dostał to nie były byle jakie jokery i cieszyłem się bardzo. Moja kolekcja wzrosła o 80 jokerów i to nie byle jakich. To była taka sama, a nawet większa przygoda niż ta w Spodku. Z R. mam kontakt po dziś dzień.
Pomyślałem - "od czego jest Internet?". Nie myliłem się! Znalazłem w Sieci wiele witryn poświęconych tylko jokerom i już wiedziałem, że moja życiowa przygoda z jokerami rozpoczęła się na dobre.